sobota, 12 stycznia 2002

Palce garncarza były tak smukłe i ciepłe, że chciało mi się śpiewać z zachwytu. Kiedy dotknął mnie pierwszy raz, zadrżałam pod nimi. Dotykał mnie najpierw bardzo powoli, samymi opuszkami, potem gładził całą dłonią, aż wreszcie brutalnie wtargnął w głąb. Zakręciło mi się w głowie. Czułam, jak świat wokół zaczyna wirować, kształty, barwy, głosy - wszystko zlało się w jeden, obłędnie kolorowy tuman. Gięłam się w jego dłoniach, posłuszna jego gibkim palcom, którymi wnikał w każdy zakamarek, ślizgając się w wielkiej wilgoci, jaka ogarniała mnie całą. W głowie kręciło mi się coraz bardziej, wreszcie zaczęłam krzyczeć. Świat nagle zatrzymał się - i ujrzałam swoje kołyszące jeszcze kształty w pokrytym kurzem lustrze. Miałam śniade, zaokrąglone ciało, pełne w biodrach, a szyję otaczał wysoki, wygięty kołnierz.

Garncarz ujął mnie ostrożnie i przestawił na półkę. Patrzyłam na niego zachwycona i bardzo bolało mnie, że nie umiem powiedzieć mu, jak jest wspaniały. Pogładził mnie jeszcze raz - ostrożnie - powiedział: "Śliczna amfora..." - pokiwał głową - odszedł. Za chwilę przyniósł pędzelek, który namoczył w kolorowej farbce i namalował na moich piersiach korale. Poczułam się piękna i wyjątkowa. Potem przestawił mnie nagle gdzieś, gdzie było bardzo gorąco.

Nic jednak tak nie leczy złamanego serca, jak - nowa miłość. Dziewczyna przyniosła kiedyś coś zawiniętego w gazetę. Stanęła przy mnie, pogładziła, potem zaczęła wykonywać jakieś dziwne czynności nad moją głową - i nagle poczułam, jak wypełnia mnie gruby, podłużny kształt... przeszły mnie dreszcze, poczułam coś zupełnie nowego, coś wspaniałego, co sprawiło, że znów drżałam, jak pod dłonią garncarza. Wypełniła mnie wilgoć - i kształt zaczął we mnie pęcznieć, rosnąć, wnikać coraz głębiej i głębiej... znów zaczęło mi się kręcić w głowie...

- Jesteś piękna - usłyszałam. Nad moją głową zwieszał się wspaniały, zielony, umięśniony fikus. Tak poznałam Ksawerego.

Ksawery zamieszkał ze mną. Zachwycało mnie jego prężne, smukłe, zielone ciało. Nieraz pieścił moją szyję, chwytał w dłonie moje kolorowe korale, bawił się nimi... czasem znów przenikała mnie wilgoć i wówczas czułam, jak zmienia się we mnie, jak wypełnia wszystkie moje najskrytsze zakamarki. Kochałam Ksawerego, jeszcze dziś go kocham - mimo tej wielkiej tragedii, która mnie spotkała.

W pewnym momencie zaczęłam się niepokoić. Ksawery wprawdzie nic nie mówił, bo nie chciał mnie martwić, ale widziałam, że usycha z pragnienia. Jeszcze ciągle czule ze mną rozmawiał, ale głos jego stawał się coraz słabszy i słabszy - skóra mu pożółkła i zwiotczała... Próbowałam wykrzesać z siebie resztki wilgoci, ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem napoić go - bezskuteczne jednak były moje starania... Pewnego poranka Ksawery powiedział, że odchodzi, że bardzo mnie kochał i będzie na mnie czekał w naszym małym raju. Zaklinałam go na wszystkie świętości, żeby nie umierał, obejmowałam z całych sił, by nie oddać go śmierci... na próżno!

Najtrudniejsze były noce. Spoglądałam na butwiejące zwłoki Ksawerego, mojego jedynego, ukochanego Ksawerego, z którym rozmawiałam przez całe dnie i wieczory i nigdy nie mogłam się nagadać - który tak troskliwie i czule zasłaniał mnie przed palącymi promieniami słońca, który tak żarliwie pieścił mnie powtarzając najczulsze zaklęcia - i nie mogłam nawet zapłakać, brakło mi już łez. Kolejne dni, noce - zlały mi się w jedno pasmo żalu i rozpaczy. Mój biedny Ksawery był już tylko suchym kikucikiem, a nasza miłość rozwiała się jak sen.

Pewnego dnia rano w pokoju zaczęła się krzątać starsza kobieta. Ścierała kurze - ujęła mnie delikatnie w rękę, pokiwała głową - zabrała smutne szczątki Ksawerego - a potem napełniła butelkę wodą i polała moje spragnione ciało. Odtąd czyniła tak codziennie. Zaczęłam się dziwnie czuć - coś mnie wypełniało - było to zupełnie inne uczucie, niż wówczas, gdy pierwszy raz spotkałam się z Ksawerym. Zaniepokoiłam się. W końcu jednak zrozumiałam te niepokojące objawy i ogarnęła mnie ogromna radość. Zaczęłam dbać o siebie. Odwracałam się do słońca, wygrzewałam swoje wnętrze - przesuwałam się szybko w cień, by nie przepalić nowego, rosnącego we mnie życia. I stało się - w środowe popołudnie cienki zielony pęd wysunął swoją zaciekawioną główkę...

Dziś Emilka ma blisko dwa lata. Jest tak podobna do Ksawerego! Patrzę na nią spod wyszczerbionego kołnierza - i czuję się szczęśliwa. Choć tak bardzo żal, że Ksawery nie doczekał tego radosnego momentu... Wiem jednak, że czeka na mnie, jak obiecał, w naszym małym raju. Zawsze był prawdomówny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz