niedziela, 31 marca 2002

Skasuj bloga. Wykasuj z serwera wszystkie pliki. Zmień nazwę linku, żeby nawet nie było śladu po nim. W końcu jest niebezpieczny.

Taka myśl nie opuszcza mnie od kilku dni. Ale wiem równocześnie, że jest on integralną częścią mojej strony. I że jest dla mnie ważny.
Nie wiem, co dokładnie wynika z lektury tych wpisów. Czasem nie dbam o to. Czasem mnie to przeraża. Czasem fascynuje.
A czasem po prostu mam nadzieję, że ten dziennik załatwi za mnie sprawy, których sama nie mam odwagi podjąć.
Ktoś mi zaproponował jakiś czas temu, żebym rozważyła udostępnienie opcji komentowania moich wpisów.
Zastanawiałam się nad tym, ale nie chcę. Nie chcę wiedzieć, co myślą inni. Dziennik jest mój. Służy mnie samej.

Wiem. Jestem egoistyczna.
Wielcy lunatycy nie potrzebują księżyca. Mali go jeszcze nie widzą. Średni - chodzą swoimi drogami. A ja uwielbiam na niego patrzyć.
Tak życie pokochać, by się nie mogło beze mnie obejść.

czwartek, 28 marca 2002

Przestałam pić kawę
Przestałam jeść
Przestałam czuć
Dryfuję z rzecznym nurtem życia
Przesypiam całe dnie
Czekam aż wrócisz
Potem zacznę żyć
Bez ciebie

wtorek, 26 marca 2002

Nie za siedmioma rzekami, nie za siedmioma górami, nie księżniczce, nie księciu, spełniło się to co tęskniło, to co pragnęło, cisnęło, kochało, drgało na dnie serca.
Bajka jakich mało. Bajka moja i Twoja.
Nie trafi do książeczek dla dzieci, nie zdobędzie ilustracji. Jedynie świeża pamięć może oddać obraz. Mogłabym też dopisać dobre zakończenie jako że żyli długo i szczęśliwie.
Ale nie żyli, ani długo, ani szczęśliwie.
Bynajmniej nie ona. Bo jakże żyć bez Niego. Jakże się budzić, ubierać, patrzeć w słońce, jak się uśmiechać, jak zasypiać, jak łamać chleb na dwoje, troje, czworo.
Jak? Wcisnąć gaz i już nie myśleć, nie pamiętać, nie kochać, nie żyć. W drzewo uderzyć. Kiedy nie żyje się dla siebie, więc dla kogo? Dla Niego? Ile? Miesiąc, dwa, rok? To, że ona nie mówi, że zaciska zęby, że się uśmiecha, że nie pyta. To nic nie znaczy.
A może znaczy więcej niż gdyby pytała. Może tak bardzo boli, że nawet nie ma odwagi zapytać, może nie ma odwagi dać poznać. Chce być taka ponad, ponad realność, ponad ból. Chce dawać tylko radość, zostawiać ciepło i miłe wspomnienia.
Ale nie jest przecież twardzielem. Nie ze skały ma serce. Nie umie kazać przestać uciekać łzom po policzkach, nie umie zatrzymać szlochu w gardle, a przerażenia i smutku zamienić na uśmiech. Nie potrafi. Nie jest ideałem, bogiem, herosem. Jest kobietą. Wierną i oddaną. Kochającą ponad własne siły i możliwości, ponad życie, ponad wszystko co stworzone, wyobrażone i ponad to co niewyobrażalne. Nie kochająca za coś, nie kochająca pomimo czegoś. Kocha za nic. Nie pomimo czegoś, bo wszystko zbyt doskonałe, aby owe pomimo odnaleźć. Obiecała sobie i wszystkim niemym, nieistniejącym świadkom, własnym czterem ścianom, przedmiotom, książkom, meblom, że tylko raz. Jeden jedyny. Że tylko spojrzenie, że podanie ręki, żadnych uścisków, pocałunków, dotknięć. Kilka słów. Tylko tyle. Aby dalej żyć, aby zatrzasnąć szufladę, założyć kłódkę. Nalepić kartkę: ZAMKNIĘTE. Upchnąć do środka obie noce, kilka dni, parę wspomnień. Spalić w ciemności karteczkę, zdjęcia, listy, zapomnieć adres, imię, nazwisko, osobę, istnienie. Aby dalej żyć.
Chciała i dostała. Spojrzenie, podanie ręki, uścisk, dotknięcie, pocałunek, noc. Dostała swój spacer z wodą i księżycem. A wszystko we mgle. Otulone, gorące choć zimne. Wszystko dla niej. Wszystko od Niego. Miała się obudzić i pożegnać. Chłodno, chłodniej, lodowato. Odjechać w drugą stronę. Nie obok Niego, nie z Grechutą w tle. Miała...
Nie umiała. Ona nawet nie chciała. Odjeżdżając kochała go bardziej, niż sama mogła sobie wyobrazić. Niż sama mogła pojąć, zmysłami objąć. Doświadczyć. Chciała go zatrzymać, chciała coś zrobić, aby nie odchodził, aby został jeszcze tylko na wieczność. Tylko do końca. Jej bądź Jego. Do końca świata, do końca dusz wędrówki. Nie umiała. A przecież miała być doskonała. A była tylko kobietą. Kobietą niższego gatunku, bo ślepą i głuchą, obolałą, spragnioną, wykończoną. Kobieta - niekobieta.
Rozpierała ją tęsknota i cierpienie. Jej marzenie odchodziło, odjeżdżało, oddalało się. Mogła wybiec z samochodu i kazać mu przestać. Gdyby się nie zgodził mogła błagać, prosić, obiecać mu wszystkie cuda świata. Ale była "twarda". Siedziała w samochodzie i wpatrywała się w nieistniejący punkt. Odwróciła głowę, aby nie widział, że płacze. Tylko te łzy, których ukryć się nie dało, tylko ten szloch, którego nie umiało zagłuszyć grające radio.
Odjechał. Mogła jeszcze wysiąść z samochodu i pobiec. Pobiec za Nim. Tylko po co?
Nie wysiadła z samochodu, nie pobiegła. Nie otarła łez, nie przestała płakać. Odjechała.
Zjechała na lewy pas i wcisnęła gaz. Droga była prosta, szeroka i pusta. Wszystko co było mijała z prawej strony. Wszystko po lewej zlewało się w jednolitą masę. Gdyby miała trochę odwagi i trochę więcej determinacji. Gdyby miała mniej rozumu. Mogłaby już przestać cierpieć, mogłaby już nie myśleć, już nie płakać. Wszystko stałoby się niebytem. Nawet po niej niewiele by zostało. Noc w noc kąpała w jeziorze, w pełni księżyca płakała. Ale nie umiała. W uszach ciągle dźwięczały słowa matki:
"Pamiętaj córeczko, nie żyje się dla siebie. Żyje się zawsze dla innych. Bądź jak wiatr. Nie taki, co leci przez życie niezauważony, nie taki, co zostawia po sobie tylko połamane serca. Bądź jak wiatr dzięki któremu wszystko będzie mogło na czas kwitnąć i owocować."
Była jak wiatr. Tym, których kochała, potrafiła oddać własne życie. Modliła się o to aby wszystko, co złe, dotykało ją. Aby oni byli szczęśliwi. Modliła się też za Niego. Żeby spełniały się Jego marzenia i urzeczywistniały plany. Tak bardzo chciała aby wrócił. To nic, że nie do niej, że daleko i że może już nigdy go nie zobaczyć. Ale odzyskałaby spokój, już nie drżała o Niego, już się nie martwiła. Ale najważniejsze było to czego chciał On.
Znów pobijała rekordy prędkości. Jak najszybciej być w domu, jak najszybciej obok Niego. Obok Jego zdjęć. Obok Jego listów. Jak najszybciej zacząć pisać - pisać do Niego. Przelać tą wielką miłość na papier. Oddać jej każdy gest, nieme słowo, każde dotknięcie i pocałunek. Kocham Cię, kocham, kocham, kocham. Jesteś moim marzeniem i marzeń spełnieniem. Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham Cię i ubóstwiam. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć, że mógłbyś nagle odejść z mojego życia, wydrzeć mi się z serca, zostawiając otchłań i dziurę na wylot. Zabrać mi tęsknotę i łzy. Zabrać oczekiwanie na listy, spotkania, nocne marzenia, że jesteś obok, że jesteś we mnie, że właśnie mnie kochasz, pożądasz, posiadasz. Jesteś wszystkim czego pragnę. Nie chcę nikogo innego. Chcę Ciebie. Na Twoich warunkach i na Twoich zasadach. Z poszanowaniem Twoich decyzji. CIEBIE.
Bo szczęście i pragnienie to Ty. Piękno i zbawienie to również Ty. Jestem niewolnicą, która nie walczy o wolność. A ja pragnę tylko aby już tak pozostało na zawsze, do końca, do końca świata, do końca życia, do końca.

Stek bzdur...?
Nadano człowiekowi rozum, duszę i wolną wolę
Do tego wybrańcom dano serce aby mogli odróżniać dobro od zła
Nadano człowiekowi wolność i wybór
Twój mnie unicestwił

niedziela, 24 marca 2002

Świat nie jest dla ludzi normalnych, tylko dla znormalizowanych.
Gdyby ludzki mózg był tak prosty, że moglibyśmy go zrozumieć, bylibyśmy wtedy tak głupi, że nie zrozumielibyśmy go i tak.

Świat Zofii
za oknem tak jak we mnie..
śnieg - słońce
zimno - ciepło
jasno - ciemno
ale niedługo wiosna nadejdzie w pełni
może by słońce roztopiło do końca zmarzniętą po zimie ziemię musi mieć więcej czasu...
wyrzuciłam tyle słów
nadal jest bałagan
Juz dość.

sobota, 23 marca 2002

Czasem wydaje mi się, że to wszystko opiera się na wyborze, między tym, co kocham, a tym, co nie boli.
Jestem pełna podziwu dla swojego umysłu. Potrafi zmagazynować tyle myśli, dla których brakuje mi słów.

czwartek, 21 marca 2002

Czasem zbyt łatwo przychodzi mi terroryzowanie całego świata.

Czy tez świat faktycznie jest tak bezdennie głupi, że trzeba nim stale kierować...?

Ah, to nie świat, tylko jego mieszkańcy...

poniedziałek, 18 marca 2002

Vaya Con Dios
What´s A Woman

What´s a woman when a man
Don´t stand by her side?
What´s a woman when a man
Has secrets to hide?

She´ll be weak
She´ll be strong
Struggle hard
For so long

What´s a woman when a man
(What´s a man wihtout a woman?)
Don´t go by the rule?
What´s a woman when a man
(What´s a men without a woman?)
Makes her feel like a fool?

When right
Turns to wrong
She will try
To hold on to the ghosts of the past
When love was to last
Dreams from the past
Faded so fast

All alone
In the dark
She will swear
He´ll never mislead her again

All those dreams from the past
Faded so fast
Ghosts of the past
When love was to last

All alone
In the dark
She will swear cross her heart
Never again

Cross my heart
Never again


Od bardzo dawna ta piosenka nie dawała mi spokoju. No i wreszcie ją dopadłam. A w zasadzie to ona dopadła mnie.
Katarzyna Groniec i Robert Janowski
Na strunach szyn

To znaczy tak niewiele, prawie nic
W półmroku twoja twarz, monety błysk
Tylko dotknięcie ciepłe rąk
Gdzieś w tunelu metra song
Na twardej ławce kilka słów
Jakaś ballada, jakiś blues.
Czy może świat odmienić jeden gest
i czyjeś słowa dwa, co brzmią jak wiersz?
Bilet powrotny czytam dziś
Jak do ciebie nie wysłany list
Może odnajdę właśnie tu
Miejsce na ziemi, mały punkt.

Ref.: Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
w zamęcie wokół nas?
Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, na strunach szyn
orkiestra może grać.

Szukałem ciebie długo, dobrze wiem
Nie muszę dalej iść, by znaleźć cel
Koniec podróży dobrze znam
To twój uśmiech, twoja twarz
Jeszcze nie odchodź, powiedz mi,
Że chcesz na zawsze ze mną być
To znaczy tak nie wiele, tylko my
Kto z nas obudzi się, czy ja czy ty
Bo rzeczywistość była snem
Noc za nocą, dzień za dniem
Czy mam powiedzieć "Kocham cię"
Czy poprosić "Zostań, nie zostawiaj mnie"?

Ref.: Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
w zamęcie wokół nas.
Sens nie wyznanych słów
Dźwięk nie zagranych nut
W mrok w tunel miłość ze mną wejdź
Nie mów nic, na strunach szyn
orkiestra może grać.


No i kolejny staroć, który zawładnął moim umysłem i dźwięczy mi w głowie od kilku tygodni...

niedziela, 17 marca 2002

Nasza znajomość to słowa
łączące setki kilometrów
ale jak wiele powiedziały o człowieku
nie od razu, nachalnie i nieprzekonywująco
lecz spotkanie za spotkaniem
podawały dłoń przyjaźni
troskliwie opatrywały rany
przekomarzały się figlarnie
badawczo pytały
budowały wieże lecz nie Babel
bo nasza nie rozpadnie się
wznoszona przez dwóch budowniczych
w tym samym języku
a tam na szczycie jest mały pokoik
w jego ścianach rozbrzmiewa szept :
może w innych okolicznościach....
[Andmel]

Te słowa wcale nie były kierowane do mnie. Ale tak mi się dziś dobrze skojarzyły.
Zrozumiałam.
Poczułam...

sobota, 16 marca 2002

Złamałam serce, moje zostało złamane... zaiste nic w przyrodzie nie ginie.
Beznadziejna jest ta Warszawa.

Parę godzin chodziłam szukając kawałka nieba między wieżowcami. Chciałam podziwiać gwiazdy.

Wszędzie za mały horyzont.

piątek, 15 marca 2002

czwartek, 14 marca 2002

Uczucia
muz. W. Gogolewski, sł. A. Ozga, wyk. Michał Bajor

Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne 
Dopóki prąd, ciepły prąd tego snu
Nie uniesie cię stąd
Ja wciąż będę tu, zostanę tu
Będę trzymał twą dłoń

Żeby żaden strach niedorzeczny
Burz nie zbudził w twoich snach
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych

Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Zanim noc strzępów dnia nie przemieni w baśnie
Nim ciepły prąd zmyli myśli twych bieg
I popłyną na ląd
Hen zza siedmiu rzek, i gór, i mórz
Ja wiem już
Nie pójdę stąd

Gdy przemierzysz snu oceany wietrzne
Dalej będę tu
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych
Sen

Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne

środa, 13 marca 2002

Sztuka jest postawą, procesem, drogą życia.
Jest ewolucją idei w formę.
Bierze rzeczy małe, wydające się nieistotnymi
W naszym codziennym życiu,
i przez indywidualną ekspresję,
zmienia je w coś podniosłego i wartościowego.

Wszyscy jesteśmy alchemikami.
Możemy nadać kolor i żywotność
Większości ospałych i apatycznych przejawów życia
Po prostu rozpoznając
Nieskończony surowiec jakiego dostarcza nam życie.

Niezwykle zasadniczym w naszej naturze
jest parcie naprzód,
ekspresja, poszukiwanie,
by wyrwać się z ograniczeń, które sobie narzucamy.
Wraz z dyscypliną, wyobraźnią, otwartością umysłu i serca,
nasze życie może stać się ... dziełem sztuki.

wtorek, 12 marca 2002

Dziś przyjrzałam się uważnie statystykom oglądalności mojej strony. I zadumałam się.

Jest chyba kilka osób, które zagląda tu dość regularnie, kto wie, może nawet śledzi moje pokładowe wyznania... Dlaczego? Czy to banalna chęć podglądania, zajrzenia za kulisy czyjegoś życia, podsłuchania myśli?

Inni przychodzą tylko raz. Zdegustowani tym, że nie zobaczyli tego, czego się spodziewali.

poniedziałek, 11 marca 2002

Ten brzdąc miał łapkę niewiele większą niż moja lalka. Chwycił mój palec i nie chciał wypuścić. W jego oczach nie było niczego oprócz błękitu. I cały był uśmiechem.

Ja też chcę takiego maluszka...

Z rozmow na ircu

"bog stworzyl najpierw mezczyzne bo musial zaczynac od zera"
"w takim razie czym jest kobieta stworzona z zebra Adama?"
"bóg stworzyl meszczyzne a potem naprawil swoj blad"
"myslisz ze dlaczego kobiety sie maluja i prefumuja ??? :)))) widzisz.. faceci no prostu nie musza"
"wiec to bylo tak.. Bog i Adam pili sobie Luksusowa siedzac na chmurce... w pewnym momencie Adam sie przechylil, i prawie wypadl, naszczescie Bog mimo swojego wieku nadal dysponowal refleksem, chwycil go za zebro... niestety wyrwalo sie ono z ciala Adama... Bog ostro juz wypity krzyknal "o kurwa" i jak mawiaja w biblii slowo cialem sie stalo."
"przychodzi Bog do Adama i Ewy i sie pyta: KTO CHCE SIKAC NA STOJACO? adam; JA JA! Bog: w takim razie dla ewy zostaje wielokrotny orgazm"
"brunetka i ruda znalazly lampe z dzinem, dzin powiedzial ze spelni po jednym zyczeniu, brunetka powiedziala chce bys glupa, ruda powiedziala chce bys jeszcze glupsza niz ona....... i stala sie facetem"

No i to by bylo na tyle...
W tańcu jest coś magicznego. I nie chodzi tu tylko o to, że mężczyzna tańczy z kobietą. Ludzie tańczyli od zawsze. W ten sposób wyrażali swoje uczucia, pragnienia. Ale jednocześnie każdy taniec to mała sztuka dla dwóch aktorów. Stworzony na chwilę nierealny świat, z dala od otaczającej nas szarej rzeczywistości. W nim partnerka staje się księżniczką a partner księciem. Taniec może przedstawiać walkę, miłość czy też radość. Może też być smutny. W końcu taniec może być pełen dostojeństwa i elegancji.
Stanowczo lepiej jest wykładać sny, niż tłumaczyć uśmiech kobiety.

niedziela, 10 marca 2002

Dziś trochę pracowałam nad moją stronką. Niejedną zresztą. :)

Moja domowa stroniczka dostała dziś w prezencie nowe kolorki linków - pewnie bardziej czytelne - zgodnie z sugestiami odwiedzających. Podzieliłam na podstronki część księgi gości i wstępnie wybrałam co smakowitsze kąski z logów ircowych - umieszczę je na nowej podstronie, obok tekstów z #sgh.

Napracowałam się też dzisiaj nad nową stroną SKN Samorządu Terytorialnego. Jestem z siebie dumna - ta strona wygląda ślicznie w przeglądarkach tekstowych. Można powiedzieć, że równie ładnie jak w graficznych.

Ciągle w kolejce czekają strony #odnowa i dziennik z podróży do Moskwy. Strona wspólnoty aż prosi się o aktualizację...

Eh... uwielbiam to robić... :)

sobota, 9 marca 2002

Die Toten Hosen  
Pushed again 
   
Whispering voices in my head
sounds like they're calling my name
a heavy hand is shaking my bed
I'm weaking up and I feel the strain

I'm feeling pushed again...

Why should I go where everyone goes?
Why should I do what everyone does?
I don't like it when you get too close
I don't want to be under your thumb

I'm feeling pushed again....

Why can't you just leave me alone?
solitude is a faithful friend
turn the lights off - I'm not home
can't you see
I don't need your help?

You're going too fast when I want to go slow
you make me run when I want to walk
you're sending me down a rocky road
I get confused
when you start to talk

I'm feeling pushed again...

Why can't you just leave me alone?
You're dragging me right to the edge
I've got to go
when you jerk my rope
I don't know
where the good times went

And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again

It's getting more then I can take
It's like a band
tightening around my head
if you keep pushing
something's going to break
it's making me think
I'd be better of dead

Why can't you just leave me alone?
solitude is a faithful friend
I'll sort my life
out on my own
I just want this preasure to end

And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again


Jestem zła. Po prostu czuję bezinteresowną i czystą złość. I dlatego tym tekstem krzyczę całemu światu, co o nim myślę...
Wow, nawet blogger się przestraszył mojej wściekłości i zaczął poprawnie kodować...

Ciekawe na jak długo...
"Amelia"
Chłopak jest zafascynowany sprawą pewnego mężczyzny, który dość regularnie robi sobie zdjęcia polaroidem na stacjach metra tylko po to, by je potem podrzeć i wyrzucić. W głowie Amelii powstają fantasyczne i wydumane historie na jego temat. Może jest duchem...?

Przestań się mazać. Można się było spodziewać, że to gość z serwisu...

W tej chwili rozumiem rozczarowanie w oczach Amelii...

piątek, 8 marca 2002

Snuć miłość, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje,
Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje,
Rozkładać ją jak złotą blachę, gdy się kuje
Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtuje
Źródło pod ziemią - W górę wiać nią, jak wiatr wieje,
Po ziemi ją rozsypać, jak się zboże sieje,
Ludziom piastować, jako matka swych piastuje.

Stąd będzie naprzód moc twa, jak moc przyrodzenia,
A potem będzie moc twa, jako moc żywiołów,
A potem będzie moc twa, jako moc krzewienia,
Potem jak ludzi, potem jako moc aniołów,
A w końcu będzie jako moc Stwórcy stworzenia.

Adam Mickiewicz
Trudno jest okazać miłość, szczególnie wtedy, gdy kocha się naprawdę głęboko, szanuje i podziwia umiłowaną osobę. Bywa jednak, że bliska osoba zmusza nas do przemocy i stosowania metod, które są obce naszej naturze i wzajemnie nas ranią.
- Co to jest prawdziwe Ja?

- To kim jesteś, a nie to co z ciebie uczyniono.
Grrr... głupi blogger nie rozumie kodowania pliterek...

środa, 6 marca 2002

Byłam smutna, jak sójka, która zgubiła drogę za morze;
byłam bezużyteczna jak zegarek bez wskazówek;
byłam zimna jak oczy sowy myślicielki;
byłam irytująca jak spadająca z kranu kropla;
byłam skryta jak zwinięty w kulkę jeż;
byłam bezbronna jak drzewko przykryte śniegiem;
byłam jak pusty ogród bez zapachów...

ALE NAUCZYŁAM SIĘ KOCHAĆ

...i stałam się pogodna jak czyste niebo po burzy;
słodka jak biszkopt zanurzony w bitej śmietanie;
delikatna jak ogonek króliczka;
miłosierna jak deszcz na pustyni;
namiętna jak płonące kwiaty;
dobra jak matka.
Co uczynią kiedyś małe rączki noworodka? Czy będą rękoma pełnymi delikatności, czy też chwycą za pistolet? Czy te malutkie usteczka staną się życzliwe, czy też będą rzucać przekleństwa? Czy pyzate policzki będą podobne do tych z obrazów Leonarda da Vinci, czy też staną się czerwone jak twarz pijaka? Przecież zarówno święci jak i zbrodniarze byli kiedyś dziećmi. Nie ulega wątpliwości, że we krwi człowieka śpi jakaś tajemnica. Człowiek jest niewiadomą.

Bagno lub świętość, ciemność lub światło, dno lub wielkość, ciężar lub lot, diabelskość lub boskość: oto czym jest człowiek.

wtorek, 5 marca 2002

Lew budzi się w Afryce każdego poranka. Wie, że będzie musiał gonić za gazelą, aby móc ją schwytać, bo inaczej umrze z głodu.
Każdego ranka w Afryce budzi się gazela. Wie, że będzie musiała uciekać szybciej od lwa, bo inaczej straci swoje życie.

Kiedy budzę się z rana staram się nie zastanawiać nad tym, czy jestem lwem, czy gazelą.
Rzucam się do biegu.

piątek, 1 marca 2002

'Ogarnia mnie szał. Sama nie wiem, dlaczego. Już nie panuję nad swoimi myślami, emocjami. Nie wiem, co robię, nie wiem, dlaczego. Zadziwia mnie to, co w tej chwili przewala się wokół mnie. Czuję się jak w koszmarnym śnie, który nie chce się skończyć. I trwa. Ja krzyczę, szczypię się w ramię, ale nie mogę się obudzić. A potem rodzi się myśl jeszcze bardziej przerażająca: że to się nie skończy, bo to nie jest sen. To jest rzeczywistość dotykająca mnie aż do szpiku kości, zabierająca mój spokój.

Nie potrafię się na niczym skupić. Jestem rozczarowana ludźmi, którzy mnie otaczają. I rośnie we mnie żal do całego świata. I gniew.

Pytam się go, dlaczego do tego dopuszcza. Dlaczego? Czemu ma to całe szaleństwo służyć? Już nawet nie potrafię się modlić. Krzyczę do Niego, a On pozostaje obojętny. Patrzy tylko z wysokości na moje zmagania.

Wiem, że w tym wypadku ucieczka nie jest rozwiązaniem, ale mam ochotę uciec. Uciec daleko stąd i zapomnieć o tym wszystkim. Odnaleźć bezpieczeństwo i spokój. Ale póki co siedzę w miejscu, malutka i skulona, i boję się patrząc na chaos, w jakim pogrążył się mój świat.

Dziś szukałam czegoś w starej torebce i się skaleczyłam. Patrzyłam długo i w zdumieniu właściwym małemu dziecku na krew spływającą z mojego palca. I nie rozumiałam zupełnie, jak do tego doszło. Usiadłam i zaczęłam intensywnie myśleć o tym, co się wydarzyło. I przypomniałam sobie.

Przypomniałam sobie swoje zagubienie w latach nauki w liceum. Znowu miałam w gardle ten lepki, ściskający strach. Znów cała trzęsłam się wewnętrznie, choć nawet nie drżały mi dłonie. Czułam to samo co wtedy, tego pamiętnego dnia, kiedy usiadłam na schodach prowadzących na strych z żyletką w dłoni. To była długa, kilkunastominutowa przerwa. Nie chciałam tego zrobić. Ale wiedziałam, że już się nie boję przyłożyć ostrza do przegubu. Kiedyś nawet bałam się go zbliżyć, kiedyś... Siedziałam tam krzycząc o zainteresowanie i moje własne SOS padało u moich stóp, bo nie było nikogo, kto by je podchwycił. Tyle czasu... To była wieczność mojego umierania w samotności. I wieczność mojej przemiany.

Pamiętam, że patrzyłam na żyletkę z żalem, bo wiedziałam doskonale, że jej nie użyję. Pamiętam też, że patrzyłam z rosnącym gniewem i oburzeniem na mijających mnie obojętnie ludzi. Ich nie obchodziło moje umieranie. Nie obchodziły ich mój strach i samotność. W zasadzie to nie ich wina. Po prostu tego nie widzieli. Pewnie gdyby mnie tam dostrzegli, a nie tylko przebiegli po mnie niewidzącym wzrokiem, od razu by podbiegli w naiwnym i szczerym zainteresowaniu, w tej naturalnej litości, typowej dla bezradności i niezrozumienia.

Żyletki nie wyrzuciłam. Włożyłam ją do torebki i nosiłam, by przypomnieć sobie o niej w tej chwili. Ona dała mi poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że zawsze mogę po nią sięgnąć, jeśli uznam, że przepełniła się czara goryczy. Że już więcej nie zniosę. Że mam już dość ludzkiej obojętności.

Dziś myślałam o tym wszystkim patrząc na skaleczoną dłoń i czułam, że do oczu napływają mi znowu łzy. Takie same, które płynęły przez wiele godzin z moich oczu wtedy w szpitalu. I nie mogłam i nie chciałam ich powstrzymywać. Znowu widziałam je na posadzce w kaplicy. Słyszałam jak ciężko spadają na ziemie. To były łzy grube jak groch. Płynęły z żalu za życiem, za wolnością, za radością, za szczęściem. To były łzy samotności. Łzy bólu z niezrozumienia.

Ciągle myślę o tej umierającej kobiecie. Kiedy patrzyłam na krew płynącą z mojej dłoni pomyślałam właśnie o niej. I jeszcze o tej młodej kobiecie w ciąży, która płakała razem ze mną w kaplicy. A może nade mną. Bo nie miała na dość odwagi by podejść i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze lub uraczyć mnie innym równie bezwartościowym banałem. Mąż patrzył na nią z niepokojem i przejęciem. I bez jakichkolwiek oznak zrozumienia dla jej łez.

Teraz już nie potrafię płakać. Mam w oczach łzy, ale to nic nie zmienia. Nie czuję ulgi. Czuję tylko ten potworny ciężar, który nie daje mi oddychać. On zabiera mi spokój. Każdy nerw mojego ciała jest napięty do granic możliwości, jak struna, która lada chwila pęknie wydając żałośnie ostatni brzęk.
Słucham muzyki. Jest tak samo rozgniewana, jak ja. Chcę zagłuszyć własne myśli, ale to niemożliwe. Nie udaje mi się z nimi wygrać.

Kaśka mówi czasem, że ma w swoim życiu okres, kiedy po prostu wie, że coś się wydarzy. Kiedy po prostu coś czai się w powietrzu, czeka tylko, żeby wybuchnąć.

Pytam się Go, co jest zatem tak ważne, że potrzebuje tak nieludzkiego wysiłku w czasie przygotowań? I czy podołam? Czy jestem na to gotowa, skoro to, czego teraz doświadczam, doprowadza mnie na krawędź obłędu? Nie zgadzam się na swoją niewiedzę. Nie zgadzam się na swoją bezsilność. Czuję gniew. Złość. Frustrację. I nie potrafię sobie z tymi uczuciami poradzić.

Przez chwilę łzy płynęły po mojej twarzy. Teraz zostały już tylko słone ślady na policzkach. I nic więcej. Tyle też zostanie kiedyś z mojego skaleczenia - ślad na dłoni. Tyle też zostanie z wszystkich moich ran - mało eleganckie zadrapania, mniej lub bardziej zaleczone rany. I nic więcej.

Pytam ciągle: DLACZEGO? Dlaczego właśnie mnie to spotyka? Dlaczego teraz? Dokąd mnie to wszystko prowadzi?

Nie rozumiem. Staram się zrozumieć na własny sposób. Żyletka wbija się z każdą chwilą głębiej w przegub. Ale to jeszcze nie koniec. Wiem o tym doskonale, że jeszcze wiele bólu przede mną.

Myślę o tym, żeby uciec w poszukiwaniu ukojenia. Ale wiem, że i tak będzie musiała się z tym wszystkim zmierzyć. I wiem również, że w czasie konfrontacji muszę zachować pokój i odwagę. Aby się nie zachwiać. Aby nie stoczyć się na dno otchłani rozpaczy.

Panie, dlaczego? Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ale chcę żebyś wiedział, że już dawno nie było mi tak trudno zaufać Tobie, trwać i wierzyć. Pewnie chcesz, żebym się nawróciła. OK.

Będzie jak zechcesz...