niedziela, 26 maja 2002

Milczę i czekam.

niedziela, 19 maja 2002

zagubiłam się w labiryncie własnych myśli...
Szukali szacunku, a to mogli zdobyć. We właściwych sieciach, pod fałszywymi imionami, mogli być kimkolwiek: starcem, kobietą w średnim wieku, każdym, dopóki uważali na swój styl pisania. Wszyscy inni mieli widzieć tylko ich słowa, ich idee. Każdy obywatel startował w sieci na równych prawach

Gra Endera. O.S.Card

Szekinah

Bóg z księgi Rodzaju to nie JHWH (Jahwe/h), tylko Elohim. Jedynie słowa rozpoczynające się w Biblii od El są tłumaczone jako "Bóg". Przykładowo: El Szadaj to Bóg Wszechmogący, El Chajj to Bóg Wiekuisty (lepiej Wiecznie Żyjący). Elohim to Bóg w liczbie podwójnej, co oznacza, że jest to On i Ona jako androgeniczna jedność. Taka Boska Para. On ma na imię Jahwe, a Ona ma na imię Szekina (Sakina). Słowo Jahwe w tradycji semickiej jest wymawiane jako Adonai, co tłumaczy się jako Pan. Stąd Pan Bóg to Jahwe Elohim. Szekina zaś to Światłość, Chwała Boża i wszelka promienność.

sobota, 18 maja 2002

'"Miłość jest zawsze nowa. I bez względu na to, czy w życiu kochamy raz dwa czy dziesięć razy, zawsze stajemy w obliczu nieznanego. Miłość może nas pogrążyć w ogniu piekieł albo zabrać do bram raju - ale zawsze gdzieś nas prowadzi. I czas się z tym pogodzić, albowiem jest ona częścią naszego istnienia. Jeśli się jej wyrzekniemy, umrzemy z głodu pod drzewem życia, nie mając śmiałości, by zerwać jego owoce. Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni i tygodni smutku i rozczarowań. Bowiem, kiedy wyruszamy na poszukiwanie Miłości - ona zawsze wyjdzie nam naprzeciw. I nas wybawi"

A jeśli nie wybawi? Jeśli zaryzykuję całą swoją stabilizację i rzucę się w niepewny wir, znanej-nieznanej miłości i co jeśli się nie uda? Wiem, że warto podejmować ryzyko - podejmuję je zawsze, gdy stoję w obliczu realizacji swego marzenia, może i mało to feministyczne (niemodne dla nowoczesnej kobiety, którą przecież tak bardzo chcę być), ale potrzebuję Go mieć blisko. Choć nie wiem do końca, czy jest to ten On...
jesteś częścią ziemi
i gwiezdnym pyłem we wszechświecie
złożonym z tysięcy ludzkich światów,
zupełnie takich jak Twój...

czwartek, 16 maja 2002

Hipokryzja jest hołdem jaki występek składa cnocie - napisał Franciszek La Rochefoucauld. Ten znawca natury ludzkiej tym celnym aforyzmem pokazał, iż trudno jest tak wprost czynić zło nawet gdy ma się przewagę, ale zawsze szuka się alibi, jakiegoś listka figowego. W dziejach jest wiele przypadków takich zachowań i nawet najwięksi tyrani szukali usprawiedliwienia dla swych niecnych działań. Czy sami w nie wierzyli - to już inna sprawa.

Ważne, aby ludzie w nie uwierzyli.

środa, 15 maja 2002

"PERFECT" 
By Alanis Morissette

Sometimes is never quite enough
If you're flawless, then you'll win my love

Don't forget to win first place
Don't forget to keep that smile on your face

Be a good boy
Try a little harder
You've got to measure up
And make me prouder

How long before you screw it up
How many times do I have to tell you to hurry up?
With everything I do for you
The least you can do is keep quiet

Be a good girl
You gotta try a little harder
That simply wasn't good enough
To make us proud

I'll live through you
I'll make you what I never was
If you're the best, then maybe so am I
Compared to him, compared to her
I'm doing this for your own damn good
You'll make up for what I blew
What's the problem? Why are you crying?

Be a good boy
Push a little farther now
That wasn't fast enough
To make us happy

We'll love you just the way you are...
If you're perfect
Mężczyźni zostali stworzeni dla kobiet. Każde zwierzę da się wytresować. Mężczyzna też. Mężczyźni kochają jeść. Niekiedy kochają także kobietę. Nigdy jednakże nie kochają jej bardziej niż jeść. Mężczyzna ideał... Takie coś się kobiecie kiedyś przyśniło i obudziwszy się wybuchła gorzkim, żałosnym szlochem. Opowiedziała sen przyjaciółkom. Też się popłakały.

piątek, 10 maja 2002

Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Godzimy się z tym, że nie jesteśmy wieczni, - ale nie możemy znieść tego, aby sprawy nasze i czyny - utraciły nagle w naszych oczach wszelki sens. Wtedy bowiem obnaża się pustka, która nas otacza.
W świecie, gdzie życie tak naturalnie łączy się z życiem, gdzie kwiat nawet w powiewie wiatru łączy się z innymi kwiatami, gdzie łabędź zna wszystkie łabędzie, tylko ludzie budują sobie samotność.

czwartek, 9 maja 2002

Za to że mnie wolisz uwielbiać niż używać
z daleka zresztą, z daleka
należy ci się karcer pełen odalisek
do których masz się zwracać per Szanowne Panie
Nie odkrywa się absurdu bez pokusy ułożenia kilku reguł szczęścia. "Jakże to, idąc ścieżką tak wąską...?" Ale świat jest tylko jeden, a szczęście i absurd są dziećmi tej samej ziemi. Są nierozłączne. Błędem byłoby powiedzieć, że szczęście siłą rzeczy rodzi się z odkrycia absurdalnego. Zdarza się również, że poczucie absurdu rodzi się ze szczęścia. "Mówię, że wszystko jest dobre" - oświadcza Edyp i te słowa są święte. Rozbrzmiewają w okrutnym i ograniczonym świecie człowieka. Uczą, że wszystko nie jest i nie zostało wyczerpane. Bóg, który znalazł się w tym świecie razem z upodobaniem do niepotrzebnych cierpień, zostaje wygnany. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.
fascynacja oczarowanie, olśnienie, urok, urzekający wpływ.
fascynujący.
fascynować.
Etym. - łac. fascinatio 'zaczarowanie; oczarowanie' od fascinare 'czarować'.
...ponieważ na nowotwory się umiera.

środa, 8 maja 2002

Czym jest wewnętrzna przemiana jeśli nie poszukiwaniem kamienia filozoficznego przez średniowiecznych alchemików? Kamień ów to nosiciel światła jakie zostało zapomniane i tylko nieliczni naprawiają swoje ciało - laboratorium i przystępują do procesu przemiany gnuśnego, trywialnego życia w życie w pełni, w życie w którym dominuje indywidualna siła.
Oto alchemiczna przemiana ołowiu w złoto.
Jednak znaczna część ludzi odeszła od tego zamiaru. Rodzaj ludzki stał się niewolnikiem swych własnych stworzeń. Ludzka przestrzeń życiowa zdegradowała się. Ciało nie jest już laboratorium - miejscem tworzenia życia - lecz miejscem stale powtarzającej się śmierci, bo tylko nieustanne tworzenie, stawanie się odpowiada sensowi życia w ogóle. Nie gińmy w sprawach tego świata, stawajmy się jednostką. W przeciwnym razie będziemy działać i życ wbrew powszechnej zasadzie życia.
Odtworzenie upadłego nosiciela światła jest krępującym i trudnym procesem. Ale gdy ponownie się go uaktywni wówczas tryśnie z niego siła zmieniająca i transmutująca ciało komórka za komórką. Celem tego jest osiągniecie całkiem innej egzystencji. Dla przemienionego taka odmieniająca siła to "Najwyższe panaceum", które odtąd będzie prowadzić go przez życie jako uleczonego, obmytego z problemów społecznych. Czas i przestrzeń jako ograniczenia naturalnej świadomości zaczynają wtedy tracić znaczenie.

niedziela, 5 maja 2002

Cztery kartki książki Gribbina Kotki Schrodingera, czyli w poszukiwaniu rzeczywistości pogodziły mojego anioła (wolna wola) z diabłem (konieczność). Jakim cudem cząsteczki wiedzą o przeszłych i przyszłych stanach wszechświata, przeczuwają, którą drogę zaplanuje dla nich obserwator, truciciel kotków Schrodingera? Foton przechodzący przez szczelinę A otwiera truciznę, co zabija kota; foton przechodzący przez szczelinę B nie dotyka trucizny. Foton przechodzący równocześnie przez szczelinę A i B zostawia kota martwym i równocześnie żywym.

Taki paradoks można zinterpretować w ten sposób, że emiter produkuje falę "propozycję", biegnącą w kierunku absorbera. Absorber odpowiada, wysyłając w kierunku emitera falę "potwierdzającą". Całą transakcję wieńczy "uścisk dłoni" przez czasoprzestrzeń. Moment, w którym obserwator podejmuje decyzję, który eksperyment wykonać ze szczeliną A czy B, nie ma w tej sytuacji znaczenia. Obserwator ustalił konfigurację układu doświadczalnego i na tej podstawie powstała transakcja...

Więc wolna wola istnieje, ale z góry wiadomo, co zrobię - z pozycji wszechświata, gdzie "mój świat" zakończył swe eksperymenty i transakcje, stając się przeszłością przyszłości.
Przewrotność jest zimną, cyniczną niewiernością, odchodzeniem w dalekie strony od sprawiedliwości. Właśnie sprawiedliwość jest tutaj najbardziej zakwestionowana. Przewrotność to maskowana niegodziwość. Jest ona skandalem, kłamstwem, grzechem najbardziej perfidnym. Polega na odwróceniu prawdy, postawieniu jej na głowie. To ona zasiada na tronie wszelkich manipulacji, niedomówień, przeinaczeń.
Człowiek zawsze był perfidny. Niczym u Gogola, gdzie był wprawdzie jeden człowiek porządny, ale i ten - prawdę mówiąc - świnia. Czym, jak nie zachowaniem perfidnym, było kuszenie Ewy przez Szatana, a następnie Adama przez Ewę?

W Biblii zresztą aż roi się od czynów perfidnych: jednym z najbardziej znanych przypadków była tzw. "sprawa Ezawa". Nieszczęśnik ten sprzedał swemu bratu - bliźniakowi Jakubowi prawo do starszeństwa za... talerz soczewicy. Ezaw zaspokoił głód, zaś Jakub został królem. Czym jest perfidia? To szczególnie złośliwa i szkodliwa dla otoczenia odmiana przewrotności. Ma ona miejsce gdy "chwaląc, krytykuję; przepraszając - obrażam; kusząc, zwodzę; karmiąc - czynię głodnym". Ale - w sposób zamierzony czy też nie? Perfidia niejednokrotnie okazywała się panaceum na rozmaite trudne, wydawałoby się - bez wyjścia - sytuacje. Działać perfidnie znaczy knuć. Knucie zaś jest symbiozą zwodzenia i ukąszeń. Idealną pożywką dla perfidii jest cudza naiwność, nieczyste sumienie i zakłamanie. (Zło perfidią zwyciężaj?)

Stosowana przez wielu władców metoda rządzenia "kijem i marchewką" jest doskonałym przykładem perfidii, jako instrumentu politycznego. Weźmy przykład z krajów bałkańskich, które zostały zaanektowane przez w średniowieczu przez Turcję. Fakt, otomański despota lubował się w represjach wobec Serbów czy Albańczyków, siłą nawracał ich na Islam, ale kiedy już nawrócił oferował przedstawicielom podbitych narodów wysokie stanowiska państwowe. Tak więc opłacało się być posłusznym wobec władzy - wielu buntowników opuszczało leśne ostępy, by skłonić głowę w meczecie. Inna sprawa, że do działań perfidnych sięgali przedstawiciele także innych wyznań - jedną wielką epopeją perfidii były wyprawy krzyżowe, jakie przetoczyły się przez Bliski Wschód na przełomie XI i XII w. Krzyżowcy, których główną intencją było rabowanie zamożnych Żydów i Arabów (a nie obrona Grobu Chrystusa) podążali ku Jerozolimie w aureoli wybawców wiary, uwielbiani przez ówczesnych Europejczyków.

Człowiek perfidny stara się wytworzyć aurę intymnego zbliżenia i poufałości z ofiarą, by - mając go na talerzu - zadać cios. Perfidny. To oczywiście uproszczenie, bowiem w tysiącach przypadków, perfdia nie potrzebuje zbliżenia, a jedynie odpowiednich warunków czy argumentów. W latach 60. odbywał się w Polsce proces obywatela, który publicznie źle wyrażał się o systemie komunistycznym. Sąd go jednak uniewinnił, motywując to następująco: PRL jest krajem socjalistycznym, a więc więc jeszcze nie komunistycznym (choć do tego zdąża). Nie jest więc karalne potępianie systemu, który na razie pozostaje utopią. Jesli obywatel obrazi władzę komunistyczną w czasach komunistycznych, wtedy... O, wtedy to będzie zupełnie inna sprawa.

Perfidny znaczy - wiarołomny. Tyle, że chyba nie do końca w naszym rozumieniu. Przez osobę wiarołomną rozumiemy po prostu zdrajcę. Człowiek perfidny też "łamie naszą wiarę", ale wcale to nie znaczy, że wcześniej uważaliśmy go za sojusznika. On nas po prostu podszedł, wykorzystał moment nieuwagi, zagrał na naszych ambicjach. "Giętka trzcina strzela jak proca, czyli przez skruchę do ataku".
Jak nazwać osobę, która ma predyspozycje, tzn. i skłonności (wręcz upodobanie), i wyjątkowo imponujące zdolności do perfidnego sposobu działania w stosunkach z innymi, która w tym zasmakowała, a nawet - jak jakiś fetyszysta - nie wyobraża sobie innego sposobu postępowania i znajduje przyjemność, ba, sens życia, w samym w sobie złośliwym i wręcz okrutnym gnębieniu innych? Mamy dla niej określenie najbardziej zwięzłe i trafiające w samo sedno: perfident.

Brzmi to podobnie jak `konfident' - ale w pełni zasłużenie. Skojarzenie nie jest przypadkowe ani nietrafne. Jeden i drugi to ktoś, kto szkodzi innym, a przy tym czyni to podstępnie, albo z ukrycia, albo, przeciwnie, intensywnie współżyjąc z ofiarą w odpowiedniej masce. Jednakowo śliskie są w obu przypadkach powierzchowność i sposób obcowania z innymi. Ale też różnica jest zasadnicza, wręcz jakościowa.

Perfident to typ osobowości równie odrażający jak konfident, ale wybitniejszy, obdarzony inicjatywą i wyobraźnią. Konfident na ogół jest cudzym narzędziem; choć zdarzają się donosiciele i prowokatorzy - ochotnicy, odgrywający się na całym świecie za swój własny strach czy własną nicość albo załatwiający w ten wykwintny sposób swoje porachunki z innymi.

Również repertuar czynności konfidenta i jego kostiumów określony jest przez innych. On go tylko powiela, rzadko wykazując się własną inwencją, pomysłami racjonalizatorskimi czy niekonwencjonalnym rozegraniem swojego zadania. Popisy dotyczą raczej konfidentów zawodowych niż amatorów i tych wystraszonych. Natomiast perfident to szkodnik suwerenny, a przy tym wirtuoz. Od niego - gdyby nie to, że nie wypada - wiele można by się nauczyć.
Najczęściej warunkiem jego sukcesu jest ukrywanie prawdziwej własnej tożsamości i kamuflaż własnych intencji, a nawet zamaskowanie samego oddziaływania na tych, których chcemy wykorzystać lub którym chcemy zaszkodzić. Jedną z przesłanek przewagi jest nieświadomość lub ograniczona świadomość obiektu oddziaływań lub zasadniczo błędne zrozumienie intencji sterującego. To korzystne dla siebie nieporozumienie makiawelista dyskontuje, jeśli jest faktem zastanym, sposobnością, ale potrafi też je spowodować własną sugestią, zachętą, wybiegiem czy wykrętem.
Czujesz siłę? Czujesz stabilizację? Kruche mniemanie o własnym życiu. *Ktoś* może wywierać na nas ogromny wpływ, często podświadomie. Gesty mówiące wszystko... a zarazem *nic*. Nicość przytłacza, motywuje do działania. Pociąga dalej i głębiej, widząc niejednokrotnie bezsens własnej tułaczki... własnej słabości względem drugiego człowieka.

Wbrew pozorom łatwo się ocknąć. Żyć obok. Jednakże jeszcze prościej *wrócić*, ku własnemu zdziwieniu. "Nigdy więcej'', czyż nie? Nic z tego...
Byt może uznać, że został "oczyszczony''... wypełniło się katharsis dla zmęczonej duszy. Przed sobą widzi kolejne cele, marzenia i problemy, którym musi sprostać. Ewoluował. Stał się częścią snów, tych najbardziej kolorowych! Materia nie zdająca sobie sprawy z własnego istnienia, z wagi trwania w umyśle drugiego człowieka... Gwiezdny pył, gdzieś w przestrzeni będący produktem postępu, a zarazem "śmierci'' najjaśniejszego ciała niebieskiego. Połowiczny upadek, mający te swoje dobre strony, otwierający kolejne drzwi, ukazujący nowe galaktyki. To wszystko przeplata się z poświatą tajemniczości, niewielkiej niepewności i obawy, a także -- co najważniejsze - ulgi. Brnie przez niezbadane zakątki, rozglądając się uważnie, aby móc rozkoszować się tym uczuciem lekkości, jednocześnie dzieląc się nim...
Zagubiony człowieczek znalazł potwierdzenie kilku mądrych teorii, które dawały mu nadzieję i jakieś perspektywy na przyszłość. Uparcie wierzył, że nie ma rzeczy niemożliwych, a wspomniana już wcześniej "magia słowa'' jest w stanie załatwić wszystko... Cóż. Załatwiła, ba. Tylko efekt był nieco inny, odrobinkę inny. Wyznaczony cel zapadł się całkowicie, stracił swój jasny blask! Szara materia, brudna, niechciana. To realny obraz, ten jedyny -- prawdziwy, bez szans na zmianę. Co ciekawe, ból? Nie występuje... Drobne rozczarowanie przed samym sobą gdzieś tkwi, lecz marzenia zawsze pozostaną tylko marzeniami i nie można mieć do siebie o to pretensji. Może czas spoglądać na pewne sprawy okiem bardziej obiektywnym. Punkt widzenia naiwniaka -- idealisty, który stara się za wszelką cenę wypełniać pełnokolorowe, wyśnione obrazy najwyraźniej już nie odpowiadają wymaganiom mentalności *tych* ludzi. Jaki sens w zatracaniu samego siebie i potęgowaniu krzyku?! Żaden... Męczennikiem nie było mi dane być. ... cały ten ból to iluzja.
Zajęcie, hobby, wypełnienie czasu w jakikolwiek z możliwych sposobów. Dalekie od sentymentów, niczym na drugim, przeciwległym biegunie... Spokój?, to dziwne. Czuć stabilizacje, świadomość bycia potrzebnym... potrzebnym rzeczom nieczułym... W końcu *to* wzbudza radość. Czy to istotne... co ją wywołuje?

Może tu tkwi klucz? Rozwiązanie wszelkich bolączek i tego dzieła... Dzieła smutku, rozterki nad nieokreśloną materią. Nad kwestiami, które nie są dostrzegane -- wyimaginowane w chorym umysłe?! Chorej duszy i jej krzyku...

powiedziawszy, oddaliła się w głębię cyfr i znaków. Przepadła?

piątek, 3 maja 2002

Starannie przygotowywałam się do tego spotkania. Perfekcyjny makijaż. Pomalowane paznokcie. Włosy upięte w kok. Szary kostium dodający powagi. Uśmiech numer 5 i emanująca pewność siebie.

Drzwi się otwarły i pewnym krokiem weszłam w krainę umierania. Niemal jak gość. Zdradziła mnie kobieta, która wywoływała nazwiska. Wielu zrozumiało, że to tylko przebranie.

Rozmowa między profesjonalistami. Siłą utrzymywany rzeczowy ton. Bez paniki. Bez histerii. Rozmowa na miarę maskarady.

Zaniepokojeni zerwali się z miejsc w poczekali, a ja pewnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Upiorny stukot obcasów na posadzce. Za drzwiami czekała wolność, przestrzeń. Otwarłam usta, żeby odetchnąć czystym powietrzem, ale nie dobrnęłam do drzwi. Ziemia zawirowała. Wciągnęłam w płuca dławiący zapach własnego lęku.

Potem kilka wpatrujących się we mnie z niepokojem oczu. Walka jeszcze kilka chwil.

W samochodzie zdjęłam biżuterię i apaszkę. Skuliłam się na siedzeniu i pozwoliłam łzom rozmazać makijaż. Rozpuściłam włosy.
Nie było powodu dłużej udawać...

To już 5 lat umierania...
Wciąż na nowo uświadamiam sobie, że to mnie czeka, aż dokonam dzieła. I stanie się...