niedziela, 2 grudnia 2001

OK, przyznam się.
Piszę to wszystko trochę po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Mam świadomość, że moje myśli nie padają tylko w cyfrową otchłań, ale są też czasem przez kogoś czytane. Wystarczy mi rzut oka na statystyki oglądalności stron.
Po co?
Mam nadzieję, że ktoś podejmie trud rozumienia i akceptowania. Bez zadawania zbędnych pytań, bez okazywania litości, źle skrywanego współczucia i skrępowania.

Ludzie zwykle czują się niezręcznie wobec zła i cierpienia. Zauważyłam kiedyś, że w czasie odwiedzin w szpitalu czują się niemal winni, że są zdrowi. Nie wiedzą jak rozmawiać z niepełnosprawnym, upośledzonym, bo krępuje ich własna dobra kondycja. Tak samo jest ze mną. Widzę na twarzach przyjaciół zażenowanie faktem, że nie rozumieją jak to jest, kiedy się umiera.

Ten czas jest dla mnie ważny. Refleksją sięgam do spraw ważnych. Może nawet najważniejszych. Oczyszcza się moja motywacja, spojrzenie na świat, ludzi i siebie samą. Chyba powoli dorastam.

Ktoś jest zaskoczony. Mówi, że nawet nie daję po sobie poznać z czym się zmagam.
To pewnie dlatego, że to jest _moje_ umieranie. Tak bardzo moje, że nikt inny nie będzie potrafił w nie wejść, choć tak bardzo jest mi potrzebna czyjaś obecność.

Próbuję się czasem dzielić z kimś swoimi myślami. Wtedy jest to tajemnicze i intrygujące, potem z każdą chwilą bardziej niejasne, a na koniec budzi nieokreślony strach. Może dlatego, że sama nie potrafię tego nazwać, choć staram się ze wszystkich sił zachować precyzję w nazywaniu tego, czego doświadczam.

Odczuwam potrzebę 'metafizycznego towarzystwa'. Drugiego ja, świadomego i ukształtowanego na tyle, że stanie się partnerem. Obawiam się, że nawet wymarzony Nieosiągalny (choć ostatnio zauważający moje istnienie), nie jest w stanie stanąć na wysokości zadania. Pozostaje brulion.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz