piątek, 3 maja 2002

Starannie przygotowywałam się do tego spotkania. Perfekcyjny makijaż. Pomalowane paznokcie. Włosy upięte w kok. Szary kostium dodający powagi. Uśmiech numer 5 i emanująca pewność siebie.

Drzwi się otwarły i pewnym krokiem weszłam w krainę umierania. Niemal jak gość. Zdradziła mnie kobieta, która wywoływała nazwiska. Wielu zrozumiało, że to tylko przebranie.

Rozmowa między profesjonalistami. Siłą utrzymywany rzeczowy ton. Bez paniki. Bez histerii. Rozmowa na miarę maskarady.

Zaniepokojeni zerwali się z miejsc w poczekali, a ja pewnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Upiorny stukot obcasów na posadzce. Za drzwiami czekała wolność, przestrzeń. Otwarłam usta, żeby odetchnąć czystym powietrzem, ale nie dobrnęłam do drzwi. Ziemia zawirowała. Wciągnęłam w płuca dławiący zapach własnego lęku.

Potem kilka wpatrujących się we mnie z niepokojem oczu. Walka jeszcze kilka chwil.

W samochodzie zdjęłam biżuterię i apaszkę. Skuliłam się na siedzeniu i pozwoliłam łzom rozmazać makijaż. Rozpuściłam włosy.
Nie było powodu dłużej udawać...

To już 5 lat umierania...
Wciąż na nowo uświadamiam sobie, że to mnie czeka, aż dokonam dzieła. I stanie się...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz