piątek, 28 maja 2004

Stiff jacket syndrome

Stiff jacket syndrome - syndrom sztywnej kurteczki. Tak moja przyjaciółka zwykła określać ten stan nachodzący nas w piątek wieczór, kiedy to po całym pracowitym tygodniu dotrzemy wreszcie do domu. Wpół do jedenastej, pół przytomna szukam w torebce kluczy, otwieram drzwi i w pełnym rynsztunku siadam na kanapie. Notatki rozsypują się gdzieś po podłodze, a w głowie kołacze jedna myśl - to już koniec, już koniec, już nie muszę nigdzie iść, z nikim rozmawiać, niczego załatwiać, za niczym biegać. Siedzi sobie tak człowiek i siedzi, płaszczyka nie zrzuci, bucików nie ściągnie, bo tak jest tym swoim szczęściem otumaniony... Mijają minuty, czasem godziny, a tu ruszyć się nijak. No a poza tym po co? Jestem w swoim domku, nic już dziś nie muszę, cóż więcej wymagać od życia? Wtem błoga ciszę przerywa telefon... Chyba trza odebrać, a nuż gdzieś się pali? Zabieram się z kanapy, czółenka depczą oferty, notatki, wyliczenia. "Tak słucham?" mówię do słuchawki. "O już jesteś, nie chciałam dzwonić wcześniej, bo wiem, że pracujesz, a mam taki problem służbowy..."

Ech, gdzie się w tym naszym życiu naciska "revert the tape"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz