środa, 19 maja 2004

migawki

Wróciłam ze Stanów.
W strumieniach deszczu w upalnym Nowym Orleanie ukryłam łzy wściekłości i zmęczenia. W hałas Nowego Jorku wtopiła się gonitwa myśli. Posmak przygody zatracił się już po 19 godzinach w samolocie.

Wróciłam z bagażem nowych doświadczeń i z nieco innym spojrzeniem na świat.
Sympatyczny Murzyn z obsługi hotelu powitał mnie rano "Hello sweet! Why are you so sad?". A odpowiedź nie nadawała się na small talk.
Zapytany o drogę człowiek miał chwilę czasu, więc zaprowadził mnie na miejsce. Uprzejmość nie do pomyślenia w dystyngowanych społeczeństwach zachodniej i środkowej Europy.
Staruszek na ławce zapytał, czy chcę przyjechać do Stanów na stałe. Zdumiony kiwał głową bo nie chcę, choć nie trzyma mnie w kraju mąż i dzieci. "Everybody wants to live here, young lady."

Wróciłam z prezentami w walizce.
Elegancko zapakowany sukces podarowałam firmie. Serdeczny uśmiech, wyuczony na okoliczność konferencji, wliczyłam w koszty. Tak samo jak niekończące się spotkania i ostre światło, skierowane wprost w moje oczy w czasie prezentacji. (Nie marudź, dzięki temu przed kamerami lepiej wypadniesz.) Od chodzenia w szpilkach jeszcze dziś boli mnie kolano.
Kilka drobiazgów dla rodziny i przyjaciół. Zadziwiające, że mają wartość tylko dzięki miejscu, gdzie zostały zakupione. W końcu w sklepach z pamiątkami można było znaleźć towary "Made in China".

Wróciłam z kilkoma inspiracjami wetkniętymi pomiędzy nowego notebooka a książkę "SAP NetWeaver for dummies".
W centrum Nowego Jorku wielka dziura za gęstą kratą - tu kiedyś wznosiły się dumne wieże World Trade Center. Dziś to miejsce budowy. Miejsce, którego nie omija żadna wycieczka. Miejsce, gdzie na czarnych tablicach umieszczono nagłówek "Heros of September 11-th" i długie listy nazwisk. Stojący tam krzyż uświadomił mi, że to miejsce jest bardziej cmentarzem niż pobliski park z kamiennymi nagrobkami.

Wróciłam z postanowieniem, że nie będę niczego idealizować.
Nigdzie na świecie nie piłam tak obrzydliwej kawy.
W restauracjach nie zapewnia się zestawu sztućców do każdego dania, a kelnerzy mają w zwyczaju zsuwać upaprany nóż i widelec na obrus i zostawiać do ponownego użycia.
Drogi bywają tak samo dziurawe jak w Warszawie. Podobnie chodniki.
Ponad połowa Amerykanów cierpi na otyłość. I nic sobie z tego nie robi.

Wróciłam. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała mieszkać na stałe poza Domem... Lubię wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz