wtorek, 26 marca 2002

Nie za siedmioma rzekami, nie za siedmioma górami, nie księżniczce, nie księciu, spełniło się to co tęskniło, to co pragnęło, cisnęło, kochało, drgało na dnie serca.
Bajka jakich mało. Bajka moja i Twoja.
Nie trafi do książeczek dla dzieci, nie zdobędzie ilustracji. Jedynie świeża pamięć może oddać obraz. Mogłabym też dopisać dobre zakończenie jako że żyli długo i szczęśliwie.
Ale nie żyli, ani długo, ani szczęśliwie.
Bynajmniej nie ona. Bo jakże żyć bez Niego. Jakże się budzić, ubierać, patrzeć w słońce, jak się uśmiechać, jak zasypiać, jak łamać chleb na dwoje, troje, czworo.
Jak? Wcisnąć gaz i już nie myśleć, nie pamiętać, nie kochać, nie żyć. W drzewo uderzyć. Kiedy nie żyje się dla siebie, więc dla kogo? Dla Niego? Ile? Miesiąc, dwa, rok? To, że ona nie mówi, że zaciska zęby, że się uśmiecha, że nie pyta. To nic nie znaczy.
A może znaczy więcej niż gdyby pytała. Może tak bardzo boli, że nawet nie ma odwagi zapytać, może nie ma odwagi dać poznać. Chce być taka ponad, ponad realność, ponad ból. Chce dawać tylko radość, zostawiać ciepło i miłe wspomnienia.
Ale nie jest przecież twardzielem. Nie ze skały ma serce. Nie umie kazać przestać uciekać łzom po policzkach, nie umie zatrzymać szlochu w gardle, a przerażenia i smutku zamienić na uśmiech. Nie potrafi. Nie jest ideałem, bogiem, herosem. Jest kobietą. Wierną i oddaną. Kochającą ponad własne siły i możliwości, ponad życie, ponad wszystko co stworzone, wyobrażone i ponad to co niewyobrażalne. Nie kochająca za coś, nie kochająca pomimo czegoś. Kocha za nic. Nie pomimo czegoś, bo wszystko zbyt doskonałe, aby owe pomimo odnaleźć. Obiecała sobie i wszystkim niemym, nieistniejącym świadkom, własnym czterem ścianom, przedmiotom, książkom, meblom, że tylko raz. Jeden jedyny. Że tylko spojrzenie, że podanie ręki, żadnych uścisków, pocałunków, dotknięć. Kilka słów. Tylko tyle. Aby dalej żyć, aby zatrzasnąć szufladę, założyć kłódkę. Nalepić kartkę: ZAMKNIĘTE. Upchnąć do środka obie noce, kilka dni, parę wspomnień. Spalić w ciemności karteczkę, zdjęcia, listy, zapomnieć adres, imię, nazwisko, osobę, istnienie. Aby dalej żyć.
Chciała i dostała. Spojrzenie, podanie ręki, uścisk, dotknięcie, pocałunek, noc. Dostała swój spacer z wodą i księżycem. A wszystko we mgle. Otulone, gorące choć zimne. Wszystko dla niej. Wszystko od Niego. Miała się obudzić i pożegnać. Chłodno, chłodniej, lodowato. Odjechać w drugą stronę. Nie obok Niego, nie z Grechutą w tle. Miała...
Nie umiała. Ona nawet nie chciała. Odjeżdżając kochała go bardziej, niż sama mogła sobie wyobrazić. Niż sama mogła pojąć, zmysłami objąć. Doświadczyć. Chciała go zatrzymać, chciała coś zrobić, aby nie odchodził, aby został jeszcze tylko na wieczność. Tylko do końca. Jej bądź Jego. Do końca świata, do końca dusz wędrówki. Nie umiała. A przecież miała być doskonała. A była tylko kobietą. Kobietą niższego gatunku, bo ślepą i głuchą, obolałą, spragnioną, wykończoną. Kobieta - niekobieta.
Rozpierała ją tęsknota i cierpienie. Jej marzenie odchodziło, odjeżdżało, oddalało się. Mogła wybiec z samochodu i kazać mu przestać. Gdyby się nie zgodził mogła błagać, prosić, obiecać mu wszystkie cuda świata. Ale była "twarda". Siedziała w samochodzie i wpatrywała się w nieistniejący punkt. Odwróciła głowę, aby nie widział, że płacze. Tylko te łzy, których ukryć się nie dało, tylko ten szloch, którego nie umiało zagłuszyć grające radio.
Odjechał. Mogła jeszcze wysiąść z samochodu i pobiec. Pobiec za Nim. Tylko po co?
Nie wysiadła z samochodu, nie pobiegła. Nie otarła łez, nie przestała płakać. Odjechała.
Zjechała na lewy pas i wcisnęła gaz. Droga była prosta, szeroka i pusta. Wszystko co było mijała z prawej strony. Wszystko po lewej zlewało się w jednolitą masę. Gdyby miała trochę odwagi i trochę więcej determinacji. Gdyby miała mniej rozumu. Mogłaby już przestać cierpieć, mogłaby już nie myśleć, już nie płakać. Wszystko stałoby się niebytem. Nawet po niej niewiele by zostało. Noc w noc kąpała w jeziorze, w pełni księżyca płakała. Ale nie umiała. W uszach ciągle dźwięczały słowa matki:
"Pamiętaj córeczko, nie żyje się dla siebie. Żyje się zawsze dla innych. Bądź jak wiatr. Nie taki, co leci przez życie niezauważony, nie taki, co zostawia po sobie tylko połamane serca. Bądź jak wiatr dzięki któremu wszystko będzie mogło na czas kwitnąć i owocować."
Była jak wiatr. Tym, których kochała, potrafiła oddać własne życie. Modliła się o to aby wszystko, co złe, dotykało ją. Aby oni byli szczęśliwi. Modliła się też za Niego. Żeby spełniały się Jego marzenia i urzeczywistniały plany. Tak bardzo chciała aby wrócił. To nic, że nie do niej, że daleko i że może już nigdy go nie zobaczyć. Ale odzyskałaby spokój, już nie drżała o Niego, już się nie martwiła. Ale najważniejsze było to czego chciał On.
Znów pobijała rekordy prędkości. Jak najszybciej być w domu, jak najszybciej obok Niego. Obok Jego zdjęć. Obok Jego listów. Jak najszybciej zacząć pisać - pisać do Niego. Przelać tą wielką miłość na papier. Oddać jej każdy gest, nieme słowo, każde dotknięcie i pocałunek. Kocham Cię, kocham, kocham, kocham. Jesteś moim marzeniem i marzeń spełnieniem. Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham Cię i ubóstwiam. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć, że mógłbyś nagle odejść z mojego życia, wydrzeć mi się z serca, zostawiając otchłań i dziurę na wylot. Zabrać mi tęsknotę i łzy. Zabrać oczekiwanie na listy, spotkania, nocne marzenia, że jesteś obok, że jesteś we mnie, że właśnie mnie kochasz, pożądasz, posiadasz. Jesteś wszystkim czego pragnę. Nie chcę nikogo innego. Chcę Ciebie. Na Twoich warunkach i na Twoich zasadach. Z poszanowaniem Twoich decyzji. CIEBIE.
Bo szczęście i pragnienie to Ty. Piękno i zbawienie to również Ty. Jestem niewolnicą, która nie walczy o wolność. A ja pragnę tylko aby już tak pozostało na zawsze, do końca, do końca świata, do końca życia, do końca.

Stek bzdur...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz