środa, 6 października 2004

Z sobotniego spaceru wróciłam rozczarowana. Leżące na chodniku kasztany pozwoliły mi przypuszczać, że powoli nadchodzi jesień. Jesień zaś oznacza liście. Dużo opadłych liści. Całe alejki zaścielone liśćmi. Szelest liści pod stopami.

Jedno z wyraźniejszych wspomnień z mojego dzieciństwa dotyczy jesieni i parku właśnie. Nie wiem dlaczego zawsze uważałam brodzenie po kostki w opadłych liściach za przednią zabawę. Nie wiem również, dlaczego nie wolno mi było tego robić. Zabraniała mama, zabraniały panie w przedszkolu i w szkole podstawowej. Potem miałam na to straszną ochotę, ale wstydziłam się, że ktoś mnie zobaczy i będzie się śmiał. Szuranie wydało mi się arcyprzyjemne, ale zarazem śmieszne czy dziecinne. A przecież trzeba było udowadniać swoją dorosłość...

Niestety liście na drzewach w ubiegłą sobotę miały się nieźle. Te zaś, które miały się gorzej i opadły, zostały skrzętnie uprzątnięte z alejek.

Postanowiłam się jednak nie poddawać. W sobotę znowu wyruszam do parku. Będę szurać...

Postscriptum
Kieszenie mam pełne kasztanów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz