poniedziałek, 3 lutego 2003

Nigdy nie mogłam do końca uwierzyć,

Że głos jest jak ciało, jednak z drugiej strony

Nie jestem wobec niego bezsilna i oczekująca,

jak jestem bezsilna i oczekująca wobec duszy.

Gdybym wierzyła, że potrzebna jest mała śrubka,

Ważny element łączący wieczność ze

Stadium przejściowym prochu,

Mogłabym nadać głosowi znaczenie większe

Niż to, które posiada, od kiedy natknął się na człowieka.



Znam wiele głosów, pamiętam nawet takie, którymi

Tylko raz przeciągnięto przede mną jak sztandarem

Albo jak biczem, albo też takie, które przegnano

Przede mną jak białą mysz na sznurku.

Niedobrze wspominam pewien głos bladozielony,

Który nigdy nie wiedział, gdzie kończy się jego rola,

A jednocześnie zawsze brzmiał przeczuciem końca.

Gdzieś tam lata nad głowami dziewcząt i uparcie

Nie daje się złapać głos, który już zawsze będzie dla mnie

Smukłością i patyną św. Jerzego ze smokiem.

Znam głosy, które wiedzą o swojej niedoskonałości

A ich ambicją stało się jej ukrywanie.

Znam głosy, które zwą siebie samodzielnymi,

A które ja nazywam samotnymi i za które czasem

Mam ochotę się modlić.

Coraz więcej jest takich.

To jest tak, jakby przychodziły z wysp pogańskich,

Gdzie płoną dla nich stosy, gdzie ścieka mleko po balach ołtarzy

I gdzie kołyszą się biodra w ich imię.

Tutaj jest coś, co wchodzi w nie jak melodia w ciała

Indyjskich węży - bogowie protestują,

Powinno się o nich opowiadać baśnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz