piątek, 30 stycznia 2004

Ile razy na minutę można być przemądrym? W ilu zdaniach wysmażonych przed południem, a w ilu upichconych po południu, tkwić może sedno wszechrzeczy? Jak gęsto trzeba swe wystąpienie zalesić studzienną głębią, żeby w towarzystwie wypaść na człeka piekielnie łebskiego? Dwadzieścia razy na minutę? W dwustu przed południem i pięciuset po południu? Tak gęsto jak gęsty jest spiż czy może tak gęsto, jak gęsty jest malinowy chruśniak? Czemu, święci pańscy, czemu jest tak nieludzko, że zwyczajnych kretynów, z którymi po ludzku o niczym pogadać można, ze świecą szukać? Zwyczajnych kretynów albo litych smutasów. Pytam, bo jak się bywa, to się wie, że bracia nasi i siostry nasze są albo na dnie mądrości, albo na dnie dowcipu, albo operują ogniem ciągłym sentencji ontologicznych, albo miotają rozrechotanym napalmem "jaj". I co z tego, że się to wie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz