środa, 9 listopada 2005

czytając przypowieści w miejscu, w którym powstały

Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła.

Siedziałam na wzgórzu. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie odgłos wyrażający przerażenie, panikę, rozpacz... ale nie był to głos człowieka. Na przeciwległym zboczu pasło się stado owiec. Jedna z nich odłączyła się i pozostała w tyle, gdy inne powędrowały w poszukiwaniu odrobiny zieleni do schrupania.
Nie wiem dlaczego zawsze myślałam, że zaginiona owca siedzi sobie bezradnie pod krzaczkiem i czeka na ratunek pasterza lub śmierć. Ta wydawała się mieć w sobie wiele woli przetrwania. Ten dźwięk ciągle pobrzmiewa mi w uszach. Owca pędziła na oślep w poszukiwaniu stada. I nawoływała, aż je znalazła.
Tym razem pomoc pasterza nie była konieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz