Nie wystarczą życzenia wszystkiego najlepszego, wszelkiej pomyślności, aby rodzicom dzieci się dobrze chowały i aby dzieci miały bogatych rodziców. Nie wystarczy stół wigilijny z siankiem i białym obrusem, ani łamanie się opłatkiem, nie wystarczy nawet choinka i kolędy.
Nieustannie drąży nas przeświadczenie, że to jeszcze nie to, że to wszystko kryje jakąś rzeczywistość, która jest tak realna, jak opłatek łamany w wigilię, ale z drugiej strony nieuchwytna jak wspomnienie. Powstaje niepokój, że może przejść obok nas, że staniemy się ubożsi nie zetknąwszy się z nią...
wtorek, 24 grudnia 2002
sobota, 21 grudnia 2002
zapiski na skrawkach papieru
w kieszeni znalazłam zmiętą kartkę
kiedyś nabazgrałam
miłość potrzebuje słów aby się rozwijać
kiedyś nabazgrałam
miłość potrzebuje słów aby się rozwijać
i jeszcze jedno chcę ci powiedzieć
Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie, ile w tobie pozostało jeszcze z dziecka. Czy potrafisz cieszyć się drobiazgami: że słońce zaświeciło, że nowy dom zbudowali, że ktoś był dla kogoś uprzejmy?
Bo tylko wtedy dostrzeżesz dobro w drugim człowieku.
Bo tylko wtedy będziesz potrafił przeżyć zachwyt, bez którego nie ma miłości.
Bo tylko wtedy dostrzeżesz dobro w drugim człowieku.
Bo tylko wtedy będziesz potrafił przeżyć zachwyt, bez którego nie ma miłości.
bądź...
Bądź rzeką. Nie staraj się być pomnikiem. Nie gromadź swoich pomysłów, wynalazków, gestów, które się sprawdziły, o których przekonałeś się, że ci odpowiadają, które znalazły oddźwięk w twoim otoczeniu. Nie gromadź nawet swoich postaw i ocen.
Bądź rzeką. To trudniej. Łatwiej wyciągać ze swego skarbca gotowe uśmiechy, zwroty, odpowiedzi, tezy, pewniki. Ale wtedy nawet nie spostrzeżesz, jak staniesz się martwym pniem.
Bądź rzeką. To trudniej. To prawie niebezpieczne. Strach przed tym, że ci nie przyjdzie na czas odpowiedź, rozwiązanie, pomysł, że tak w ciemno trzeba iść, zawsze od początku, szukać. To trudniej, ale tylko wtedy jesteś człowiekiem, gałęzią, która się zieleni, a nie martwym czarnym pniem.
Bądź rzeką. To trudniej. Łatwiej wyciągać ze swego skarbca gotowe uśmiechy, zwroty, odpowiedzi, tezy, pewniki. Ale wtedy nawet nie spostrzeżesz, jak staniesz się martwym pniem.
Bądź rzeką. To trudniej. To prawie niebezpieczne. Strach przed tym, że ci nie przyjdzie na czas odpowiedź, rozwiązanie, pomysł, że tak w ciemno trzeba iść, zawsze od początku, szukać. To trudniej, ale tylko wtedy jesteś człowiekiem, gałęzią, która się zieleni, a nie martwym czarnym pniem.
piątek, 20 grudnia 2002
Podszedł do mnie pewien specjalista od spojrzeń i zapytał po co się tak zapłakuję. Co miałam mu odpowiedzieć? Że mnie zabolało? Zwyczajnie: zamyśliłam się, zasmuciłam i zapragnęłam się dopłakać do pełna. Odpatrzeć wszystkie zakodowane obrazki, zdjęcia spamiętane w niejednym czasie. To był ich czas. Moje godziny poszły wtedy i wmurowane w tablicę kreśliły napisy na potem. I zabałam się, że to już zaniedługo. Włożyłam rękę w twoją ziemię i wyczułam zaczątek niedoszłego jeszcze nowego. Nowe litery...
Duszno mi się zrobiło, więc pozwoliłam wyjść myślom przed. I się tak stało. A ten ów specjalista niedomówił mi i nie dowiedziałam się po co pytał. Zapytał.
A za chwilkę zajadałam się ogórkami zielonymi, niedokwaszonymi jeszcze wierszami i znowu w zadumę zapadłam. Ale tym razem obśmiałam się i przyjęłam nawet pewną rolę społeczną: Zajadacza. I tak mi się miło zrobiło, rozkosznie niemalże, żem zapomniała o tej ramie od obrazu co w niemoim pokoju wisiała. A chciałam ją sobie zapamiętać. I nie zdążyłam, bo poczułam powrót czasu zmęczonego i słońca zgaśniętego, które też chyba nie zdążyło, bo księżyc już wtrynił swe opasłe cielsko. Zahaczyli się.
W tej ramie bym chętnie ich zamknęła. Oprawiła. Ale nie mogłam już wrócić... tak jakby wiatr wyrwał mi wszystkie myśli z fotografiami. Zasnęłam i chyba się niedopłakałam. Niedoczytałam. Niedotęskniłam. Ale teraz tak można. Teraz podobno wszystko można...
Duszno mi się zrobiło, więc pozwoliłam wyjść myślom przed. I się tak stało. A ten ów specjalista niedomówił mi i nie dowiedziałam się po co pytał. Zapytał.
A za chwilkę zajadałam się ogórkami zielonymi, niedokwaszonymi jeszcze wierszami i znowu w zadumę zapadłam. Ale tym razem obśmiałam się i przyjęłam nawet pewną rolę społeczną: Zajadacza. I tak mi się miło zrobiło, rozkosznie niemalże, żem zapomniała o tej ramie od obrazu co w niemoim pokoju wisiała. A chciałam ją sobie zapamiętać. I nie zdążyłam, bo poczułam powrót czasu zmęczonego i słońca zgaśniętego, które też chyba nie zdążyło, bo księżyc już wtrynił swe opasłe cielsko. Zahaczyli się.
W tej ramie bym chętnie ich zamknęła. Oprawiła. Ale nie mogłam już wrócić... tak jakby wiatr wyrwał mi wszystkie myśli z fotografiami. Zasnęłam i chyba się niedopłakałam. Niedoczytałam. Niedotęskniłam. Ale teraz tak można. Teraz podobno wszystko można...
Poszukuję swoich myśli. Lazurowych doskonałości o niebanalnych kształtach.
Jak ziarna piasku rozchodzą się po obłokach, usypują w stożki, tworzą intymność, zagubioną przystań niewidoczną dla moich zmęczonych oczu. Nie potrafię odzyskać utraconych kwiatów i pocałunków, zasuszonych nadziei, świata ciepłych wzruszeń. Zgubiłam nie tylko wiarę, ale i młodość, dziewczęcą niewinność. Strach przed grzechem wypłowiał i pokrył się pleśnią.
Przyprawiają mi różne twarze; zakładam maski. Jestem śmieszna; smutna.
A przecież mnie nie ma. Nie ma mojej nienawiści ani miłości. Nie ma moich włosów.
Siedzę pod gilotyną wspomnień i nie patrzę nawet czy opadnie.
Poszukuję swoich myśli.
Już piasek sypie się z nieba...
Jak ziarna piasku rozchodzą się po obłokach, usypują w stożki, tworzą intymność, zagubioną przystań niewidoczną dla moich zmęczonych oczu. Nie potrafię odzyskać utraconych kwiatów i pocałunków, zasuszonych nadziei, świata ciepłych wzruszeń. Zgubiłam nie tylko wiarę, ale i młodość, dziewczęcą niewinność. Strach przed grzechem wypłowiał i pokrył się pleśnią.
Przyprawiają mi różne twarze; zakładam maski. Jestem śmieszna; smutna.
A przecież mnie nie ma. Nie ma mojej nienawiści ani miłości. Nie ma moich włosów.
Siedzę pod gilotyną wspomnień i nie patrzę nawet czy opadnie.
Poszukuję swoich myśli.
Już piasek sypie się z nieba...
środa, 4 grudnia 2002
A oto moja tajemnica:
Mówię to z taka szczerością, na jaką już nigdy pewnie się nie zdobędę, więc mam nadzieję, że usłyszysz to gdzieś, gdzie panuje cisza. Moja tajemnica polega na tym, że potrzebuję Boga - że jestem chora i że dłużej sama już nie potrafię. Potrzebuję Boga, by pomógł mi dawać, bo czasem wydaje mi się, że tego nie umiem; by pomógł mi być dobrą, bo czasem wydaje mi się, że nie jestem już zdolna do dobroci; i by pomógł mi kochać, skoro sama tego też już nie umiem.
Mówię to z taka szczerością, na jaką już nigdy pewnie się nie zdobędę, więc mam nadzieję, że usłyszysz to gdzieś, gdzie panuje cisza. Moja tajemnica polega na tym, że potrzebuję Boga - że jestem chora i że dłużej sama już nie potrafię. Potrzebuję Boga, by pomógł mi dawać, bo czasem wydaje mi się, że tego nie umiem; by pomógł mi być dobrą, bo czasem wydaje mi się, że nie jestem już zdolna do dobroci; i by pomógł mi kochać, skoro sama tego też już nie umiem.
niedziela, 1 grudnia 2002
My gift is my song
And this one's for you
And you can tell everybody
That this is your song
It maybe quite simple
But now that it's done
Hope you don't mind
I hope you don't mind
That I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
Sat on the roof
And I kicked off the moss
Well some of the verses well
They got me quite cross
But the sun's been kind
While I wrote this song
It's for people like you that
Keep it turned on
So excuse me for forgetting
But these things I do
You see I've forgotten
If they're green or they're blue
Anyway the thing is well I really mean
Yours are the sweetest eyes I've ever seen
And you can tell everybody
This is your song
It may be quite simple
But now that it's done
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
And this one's for you
And you can tell everybody
That this is your song
It maybe quite simple
But now that it's done
Hope you don't mind
I hope you don't mind
That I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
Sat on the roof
And I kicked off the moss
Well some of the verses well
They got me quite cross
But the sun's been kind
While I wrote this song
It's for people like you that
Keep it turned on
So excuse me for forgetting
But these things I do
You see I've forgotten
If they're green or they're blue
Anyway the thing is well I really mean
Yours are the sweetest eyes I've ever seen
And you can tell everybody
This is your song
It may be quite simple
But now that it's done
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
I follow the night
Can't stand the light
When will I begin
To live again?
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
What more could your Love do for me?
When will Love be through with me?
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Fly, fly away
Can't stand the light
When will I begin
To live again?
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
What more could your Love do for me?
When will Love be through with me?
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Fly, fly away
Never knew I could feel like this
Like I've never seen the sky before
I want to vanish inside your kiss
Every day i'm loving you more than this
Listen to my heart, can you hear it sings
Telling me to give you everything
Seasons may change, winter to spring
But I love you until the end of time
Come what may
Come what may
I will love you until my dying day
Suddenly the world seems such a perfect place
Suddenly it moves with such a perfect grace
Suddenly my life doesn't seem such a waste
It all revolves around you
And there's no mountain too high
No river too wide
Sing out this song I'll be there by your side
Storm clouds may gather
And stars may collide
But I love you until the end of time
Oh, come what may, come what may
I will love you, I will love you
Suddenly the world seems such a perfect place
Like I've never seen the sky before
I want to vanish inside your kiss
Every day i'm loving you more than this
Listen to my heart, can you hear it sings
Telling me to give you everything
Seasons may change, winter to spring
But I love you until the end of time
Come what may
Come what may
I will love you until my dying day
Suddenly the world seems such a perfect place
Suddenly it moves with such a perfect grace
Suddenly my life doesn't seem such a waste
It all revolves around you
And there's no mountain too high
No river too wide
Sing out this song I'll be there by your side
Storm clouds may gather
And stars may collide
But I love you until the end of time
Oh, come what may, come what may
I will love you, I will love you
Suddenly the world seems such a perfect place
czwartek, 28 listopada 2002
życie z protezą
To jest dla mnie jak proteza. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niej. Nie wiem, jak mogłabym się bez niej obejść.
Doszłam do wniosku, że nie potrafię żyć nie umierając. Już nie potrafię być zdrowa. To by zbyt wiele wymagało. Zniknęłyby zdawkowo rzucane usprawiedliwienia, świetny marketingowo tragiczny rys osobowości, nagle brak uzasadnień do posępnej miny, roszczeń wobec całego świata i dekadencji. JA musiałabym się zmienić!
Żyję dla mojej protezy. A ona dla mnie.
Doszłam do wniosku, że nie potrafię żyć nie umierając. Już nie potrafię być zdrowa. To by zbyt wiele wymagało. Zniknęłyby zdawkowo rzucane usprawiedliwienia, świetny marketingowo tragiczny rys osobowości, nagle brak uzasadnień do posępnej miny, roszczeń wobec całego świata i dekadencji. JA musiałabym się zmienić!
Żyję dla mojej protezy. A ona dla mnie.
piątek, 22 listopada 2002
perła
Z marmuru tajemnice a pocałunki znam z miękkiego srebra
Jak diament twarda perła, choć nie czuje nic, to wszystko pamięta
W mej złotej klatce ciemno
Chociaż słońce wiersz płomieniem pisze
Choć czuję się jak przedmiot
Choć nie widzę nic, to jednak myślę
Z oczu opada welon, niewinności symbol, miękki cień
Zasłaniam się skrzydłami, w białą perłę obracam się
Słońce do siebie woła, ciepłe morze kładzie się do stóp
Z obszaru ukrytego silna ręka mnie popycha w przód
Tych myśli nie wyłączę jak monitora kiedy bolą oczy
Koniec świata, lecz nie koniec drogi
Jeszcze będę musiała skoczyć
Oddając morzu cały strach
Słyszę, rozumiem już mowę fal
I nagle robi się jasno
A potem wszystko już wiem
Powoli spadając na dno
Już nie żałuję, nie...
Jak diament twarda perła, choć nie czuje nic, to wszystko pamięta
W mej złotej klatce ciemno
Chociaż słońce wiersz płomieniem pisze
Choć czuję się jak przedmiot
Choć nie widzę nic, to jednak myślę
Z oczu opada welon, niewinności symbol, miękki cień
Zasłaniam się skrzydłami, w białą perłę obracam się
Słońce do siebie woła, ciepłe morze kładzie się do stóp
Z obszaru ukrytego silna ręka mnie popycha w przód
Tych myśli nie wyłączę jak monitora kiedy bolą oczy
Koniec świata, lecz nie koniec drogi
Jeszcze będę musiała skoczyć
Oddając morzu cały strach
Słyszę, rozumiem już mowę fal
I nagle robi się jasno
A potem wszystko już wiem
Powoli spadając na dno
Już nie żałuję, nie...
poniedziałek, 11 listopada 2002
Powoli idę ulicą. Noga za nogą. Nigdzie się już nie spieszę, wolno stawiam kroki, odsłania się przede mną świat, którego wcześniej nie znałam. Ludzie patrzą na mnie, jakbym przybyła z innej planety. Najwyraźniej nie pasuje im taki ktoś, kto nie popycha, nie szturmuje, nie gna. Wolno, wolniutko, nie wiedziałam, że umiem iść w ten sposób. Czuję się samotna w pędzącym tłumie, ale i szczęśliwa. A więc żyję, czuję, widzę ludzi, słońce. Nigdy nie pomyślałabym wcześniej, że stawianie kroków może być tak trudne i tak ekscytujące zarazem. Śmieję się do słońca, "Witaj" - mówię. Jakaś pani ogląda się za mną. A więc tak, ludzie, zwariowałam!
Kiedyś wyobrażałam sobie chorobę jako coś przeraźliwie smutnego, coś, co wyklucza człowieka spośród żyjących. Teraz wiem, że to radość z każdej chwili, że to wewnętrzny spokój, początek nowego życia. Jeśli dane mi będzie żyć. Robię postanowienia na nowy rok: trzymać się dzielnie, walczyć z chorobą, stawiać czoło głupim pytaniom.
Ostatnio mam spokój, nikt nie zadaje niepotrzebnych pytań, znajomi przy powitaniu mówią: "Jak się masz?" W tym pytaniu zawarta jest cała ich troska, a dla mnie furtka, bo mogę im powiedzieć: W porządku, dziękuję, ale mogę też opowiedzieć historię mojego życia. Lubię tę delikatność. Lubię to, że mam wybór.
Ostatnio mam spokój, nikt nie zadaje niepotrzebnych pytań, znajomi przy powitaniu mówią: "Jak się masz?" W tym pytaniu zawarta jest cała ich troska, a dla mnie furtka, bo mogę im powiedzieć: W porządku, dziękuję, ale mogę też opowiedzieć historię mojego życia. Lubię tę delikatność. Lubię to, że mam wybór.
niedziela, 10 listopada 2002
kiedyś u babci...
Pamiętam z dzieciństwa, że wiele było w okolicy pożarów od uderzeń piorunów, mimo że modlono się podczas burzy i stawiano w oknie święty obraz albo gromnicę.
Niedaleko nas był kamień, w który stale biły gromy. Miało to chyba jakieś symboliczne znaczenie, ale nikt nie potrafił powiedzieć, jakie.
Niedaleko nas był kamień, w który stale biły gromy. Miało to chyba jakieś symboliczne znaczenie, ale nikt nie potrafił powiedzieć, jakie.
piątek, 8 listopada 2002
poniedziałek, 4 listopada 2002
nastroje
Wspólne bycie serc nas dwoje nastroje
W bicie serc na cztery się zmienia
Szukam cię, liczę sny, boję się
Ukrytego we śnie westchnienia
Ukrytego we śnie...
Nastroje nie moje, wilgotne, samotne
Wejdziesz w nie wzrokiem, nie tłumacz się mrokiem
Obawy liryczne, usta spierzchnięte magiczne
Nie pytaj, wiesz przecież, że czekam
Wspólne bycie serc...
Pijaństwa zbyteczne, widzenie poprzeczne
Pulsują, żyły, jak gdyby tańczyły
Kłopoty bez miary, oczy zamglone wierszami
Nie pytaj, wiesz przecież, że czekam
Wspólne bycie serc...
...boję się
Braku twego cienia
Jarosław Wasik
W bicie serc na cztery się zmienia
Szukam cię, liczę sny, boję się
Ukrytego we śnie westchnienia
Ukrytego we śnie...
Nastroje nie moje, wilgotne, samotne
Wejdziesz w nie wzrokiem, nie tłumacz się mrokiem
Obawy liryczne, usta spierzchnięte magiczne
Nie pytaj, wiesz przecież, że czekam
Wspólne bycie serc...
Pijaństwa zbyteczne, widzenie poprzeczne
Pulsują, żyły, jak gdyby tańczyły
Kłopoty bez miary, oczy zamglone wierszami
Nie pytaj, wiesz przecież, że czekam
Wspólne bycie serc...
...boję się
Braku twego cienia
Jarosław Wasik
piątek, 1 listopada 2002
List
Zawsze jest coś, o czym muszę ci niezwłocznie donieść. Zawsze coś ważnego: niuans, gest, dźwięk, wspomnienie, widok, anonimowa tablica na opuszczonym nagrobku, klucz ptaków na niebie, mężczyzna z dzieckiem na placu zabaw, zapach pocałunku, miłosne westchnienie, pot na twoich dłoniach, łzy na moich policzkach, aromat kawy unoszący się w Piccolo, biało-szary oddech w mroźny dzień. Zawsze jest coś ważnego, o czym natychmiast muszę ci powiedzieć. Bo jesteś niezbędny, bo jesteś mój, bo rozumiesz, bo tchnąłeś w moje życie nowość. Jest tak wiele przyczyn...
Mam tylko jedno życzenie. Nieważne, czy je spełnisz w kilka dni czy lat. Chcę, żebyś napisał do mnie list. Powiedz w nim wszystko, co chcesz mi powiedzieć, czym dla ciebie jestem, czym ty jesteś dla mnie, czym jesteśmy. Kiedy pewnego dnia będę tak chora, że nie będę w stanie wstać z łóżka i się wykąpać, to przeczytam ten list. I on będzie dla mnie wodą.
amf.
Mam tylko jedno życzenie. Nieważne, czy je spełnisz w kilka dni czy lat. Chcę, żebyś napisał do mnie list. Powiedz w nim wszystko, co chcesz mi powiedzieć, czym dla ciebie jestem, czym ty jesteś dla mnie, czym jesteśmy. Kiedy pewnego dnia będę tak chora, że nie będę w stanie wstać z łóżka i się wykąpać, to przeczytam ten list. I on będzie dla mnie wodą.
amf.
środa, 30 października 2002
wtorek, 29 października 2002
Lekcja logiki nr 2
To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy , że ktoś bzyka, a jedyny powód bzykania, jaki ja znam, to ten, że się jest pszczołą.
Kubuś Puchatek
Kubuś Puchatek
sobota, 26 października 2002
ostatnio słucham...
...słowa - Kaczmarski, muzyka - Gintrowski, wykonanie - Wójcicki...
Stanął w ogniu nasz wielki dom
Dym w korytarzach kręci sznury
Jest głęboka naprawdę czarna noc
Z piwnic płonące uciekają szczury
Krzyczę przez okno czoło w szybę wgniatam
Haustem powietrza robię w żarze wyłom
Ten co mnie słyszy ma mnie za wariata
Woła - co jeszcze świrze ci się śniło?
Więc chwytam kraty rozgrzane do białości
Twarz swoją widzę twarz w przekleństwach
A obok sąsiad patrzy z ciekawością
Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa
Lecz większość śpi przez sen się uśmiecha
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie
Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa
Na rusztach łóżek milczy przerażenie
Ci przywiązani dymem materacy
Przepowiadają życia swego słowa
Nam pod nogami żarzą się posadzki
Deszcz iskier czerwonych osiada na głowach
Dym coraz gęstszy obcy ktoś się wdziera
A my wciśnięci w najdalszy sali kąt
- Tędy! - wrzeszczy - Niech was jasna cholera!
A my nie chcemy uciekać stąd!
A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!
Stanął w ogniu nasz wielki dom
Dym w korytarzach kręci sznury
Jest głęboka naprawdę czarna noc
Z piwnic płonące uciekają szczury
Krzyczę przez okno czoło w szybę wgniatam
Haustem powietrza robię w żarze wyłom
Ten co mnie słyszy ma mnie za wariata
Woła - co jeszcze świrze ci się śniło?
Więc chwytam kraty rozgrzane do białości
Twarz swoją widzę twarz w przekleństwach
A obok sąsiad patrzy z ciekawością
Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa
Lecz większość śpi przez sen się uśmiecha
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie
Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa
Na rusztach łóżek milczy przerażenie
Ci przywiązani dymem materacy
Przepowiadają życia swego słowa
Nam pod nogami żarzą się posadzki
Deszcz iskier czerwonych osiada na głowach
Dym coraz gęstszy obcy ktoś się wdziera
A my wciśnięci w najdalszy sali kąt
- Tędy! - wrzeszczy - Niech was jasna cholera!
A my nie chcemy uciekać stąd!
A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!
piątek, 25 października 2002
strumień świadomości
Wypróbowałam metodę Joyce'a i zapisywałam strumień świadomości. Najważniejsze było TU_I_TERAZ i bodźce wewnętrzne. Wyłączyłam wszystkie zmysły i pisałam przez pół godziny praktycznie z zamkniętymi oczyma.
Efekt mnie zaskoczył.
Dziecko we mnie domaga się uwagi i troski. Dopomina się natarczywie o swoje prawa. I chyba nie pozostaje mi nic innego jak tylko się z tym pogodzić.
Efekt mnie zaskoczył.
Dziecko we mnie domaga się uwagi i troski. Dopomina się natarczywie o swoje prawa. I chyba nie pozostaje mi nic innego jak tylko się z tym pogodzić.
środa, 23 października 2002
Właśnie sobie uświadomiłam, że od pewnego czasu śpię skulona w kłębuszek, z zaciśniętymi pięściami - zupełnie jak embrion. Jestem spięta, wszystkie mięśnie mam sztywne. Nie świadczy to chyba najlepiej o moim wewnętrznym uporządkowaniu (a raczej jego braku).
Jeśli ktoś zna i lubi Freuda, ten zrozumie.
Jeśli ktoś zna i lubi Freuda, ten zrozumie.
czwartek, 17 października 2002
wtorek, 15 października 2002
wyjść z cienia
Ludzie często marzą o sławie. Osoby, będące na co dzień częścią anonimowego tłumu pragną poczuć na sobie światła reflektorów, przyciągać uwagę innych, być adorowane. Chcą się poczuć jak gwiazdy, wyjść z cienia, stanąć na scenie. I najlepiej już tam zostać. Ich pragnienia są tym mocniejsze, im mocniejsze jest w nich przekonanie, że na to zasługują.
sobota, 5 października 2002
alter ego
moje alter ego wyłazi ze mnie i jest strasznie ciekawe świata
nie wiem tylko czy świat jest na to gotowy
ja nie jestem
nie wiem tylko czy świat jest na to gotowy
ja nie jestem
Wenus i Mars
Dawno temu Marsjanie i Wenusjanki zakochali się w sobie i stworzyli wspaniały związek, gdyż szanowali i akceptowali swoje odmienności. Potem przybyli na Ziemię i zapomnieli, że pochodzą z różnych planet.
Z nieznanych mi przyczyn znowu sięgnęłam po książkę "Mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus". Banalny poradnik, a taki prawdziwy. Banalny jak samo życie. :)
Z nieznanych mi przyczyn znowu sięgnęłam po książkę "Mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus". Banalny poradnik, a taki prawdziwy. Banalny jak samo życie. :)
czwartek, 3 października 2002
a propos
"Słowo leczy i słowo zabija"...
W głębi serca uważam, że to cholernie niesprawiedliwe. I zbyt dosłowne w realnych relacjach.
W głębi serca uważam, że to cholernie niesprawiedliwe. I zbyt dosłowne w realnych relacjach.
niedziela, 15 września 2002
w Moskwie
Piszę pamiętnik z podrozy i z kazdym slowem uswiadamiam sobie, ze nie jest ono w stanie oddac bogactwa obrazow, doswiadczen, wrazen, smakow i zapachow tego miejsca. Nic nie wyrazi atmosfery chwil, ktore przeminely. Ani fotografia, ani slowo. Nie pozostana nawet w pamieci. Wyblakna, zwiedna.
Jedyny slad po nich, to zmiana we mnie.
Jedyny slad po nich, to zmiana we mnie.
czwartek, 29 sierpnia 2002
wyjeżdżam
Nie pojadę do znajomych.
Zagłaszczą mnie uprzejmością.
Pustkowia się boję.
Jestem już za wygodna.
Jadę w nieznane.
Daj mi, Panie, taką noc,
cobym usnęła na wezgłowiu
i nie budź mnie,
nawet gdyby była wielka burza.
Potem pozwól się nagapić
na ludzi, na wystawy,
na zachody słońca,
na młodych zatańczonych,
na szczęśliwych zakochanych.
Pozwól mi, Panie, posłuchać grajków ulicznych,
muzyki kawiarnianej i Cyganów rozmarzonych.
W kościele posłuchać kazań prostych,
pomodlić się pacierzem z pobożnymi,
przeżegnać się wodą, jak grzesznik,
i ucałować w kruchcie kościoła
pomalowane szminką Twoje stopy, o Chryste!
Daj mi jedną taką noc,
kiedy myśli mkną do góry.
Daj mi złapać jedną myśl niebieską,
z piórem anioła jedną dobrą nowinę.
Daj mi usłyszeć modlitwę niemowy,
zobaczyć świat niewidomego.
Podpowiedz, który z żebraków jest ubogi,
i z biznesmenów który jest biedny.
Poustawiaj, Panie, moje szufladki z myślami.
Uporządkuj w sercu przegródki miłowania,
przemaluj na jaśniej świat w moich oczach,
zostaw mi w pamięci dobrych ludzi.
I jeszcze - żeby była taka noc,
w której przyśni mi się niebo.
Zagłaszczą mnie uprzejmością.
Pustkowia się boję.
Jestem już za wygodna.
Jadę w nieznane.
Daj mi, Panie, taką noc,
cobym usnęła na wezgłowiu
i nie budź mnie,
nawet gdyby była wielka burza.
Potem pozwól się nagapić
na ludzi, na wystawy,
na zachody słońca,
na młodych zatańczonych,
na szczęśliwych zakochanych.
Pozwól mi, Panie, posłuchać grajków ulicznych,
muzyki kawiarnianej i Cyganów rozmarzonych.
W kościele posłuchać kazań prostych,
pomodlić się pacierzem z pobożnymi,
przeżegnać się wodą, jak grzesznik,
i ucałować w kruchcie kościoła
pomalowane szminką Twoje stopy, o Chryste!
Daj mi jedną taką noc,
kiedy myśli mkną do góry.
Daj mi złapać jedną myśl niebieską,
z piórem anioła jedną dobrą nowinę.
Daj mi usłyszeć modlitwę niemowy,
zobaczyć świat niewidomego.
Podpowiedz, który z żebraków jest ubogi,
i z biznesmenów który jest biedny.
Poustawiaj, Panie, moje szufladki z myślami.
Uporządkuj w sercu przegródki miłowania,
przemaluj na jaśniej świat w moich oczach,
zostaw mi w pamięci dobrych ludzi.
I jeszcze - żeby była taka noc,
w której przyśni mi się niebo.
piątek, 23 sierpnia 2002
Platonowi i jego fanom
Za to że mnie wolisz uwielbiać niż używać
z daleka zresztą, z daleka
należy ci się karcer pełen odalisek
do których masz się zwracać per Szanowne Panie
Nałożą ci sutannę dłuższą niż wieczory
stracone na dysputy o literaturze
z tyloma guzikami ile komplementów
wymknęło ci się zamiast pocałunków
i posadzą cię w świątyni którą
z takim mozołem dla mnie budowałeś
a którą następnie zwalę ci na głowę
za jednym podmuchem odfruwającej sukienki
Możesz się potem ukryć za kratkami
w Alcatraz wszystkich konfesjonałów
gdzie i tak będziesz odczytywał
tajemny szyfr moich obcasów
wysłuchiwał szelestu spódnic zamiast grzechów
i odurzony zapachem perfum
odprawiał moją pokutę
by zadość mi uczynić na swój mnisi sposób
który mi akurat wcale nie odpowiada
bo tylko ciała niebieskie oraz wszystkich świętych
zasługują na to aby je uwielbiać
zaś ziemskie istoty wystarczy użyć
daję ci na to moją rękę
choć nie w charakterze relikwii
na którą chyba jeszcze nie wyglądam?
z daleka zresztą, z daleka
należy ci się karcer pełen odalisek
do których masz się zwracać per Szanowne Panie
Nałożą ci sutannę dłuższą niż wieczory
stracone na dysputy o literaturze
z tyloma guzikami ile komplementów
wymknęło ci się zamiast pocałunków
i posadzą cię w świątyni którą
z takim mozołem dla mnie budowałeś
a którą następnie zwalę ci na głowę
za jednym podmuchem odfruwającej sukienki
Możesz się potem ukryć za kratkami
w Alcatraz wszystkich konfesjonałów
gdzie i tak będziesz odczytywał
tajemny szyfr moich obcasów
wysłuchiwał szelestu spódnic zamiast grzechów
i odurzony zapachem perfum
odprawiał moją pokutę
by zadość mi uczynić na swój mnisi sposób
który mi akurat wcale nie odpowiada
bo tylko ciała niebieskie oraz wszystkich świętych
zasługują na to aby je uwielbiać
zaś ziemskie istoty wystarczy użyć
daję ci na to moją rękę
choć nie w charakterze relikwii
na którą chyba jeszcze nie wyglądam?
środa, 21 sierpnia 2002
kochaj mnie i dotykaj
Dawnych mistyków ludzkiej duszy pieśń
Księżyca ciemna strona
Słońce zabija na raty nas w nadfiolecie.
Schodami do nieba zacząłem się piąć
Tam nie ma autostrady
Myślę o tobie, a ptakiem jest myśl zbytek słów.
Me światy są obce bez nocy i dnia
Tam wiersze z obłędu powstają
Lecz póki tu jestem, proszę
Kochaj mnie, dotykaj mnie.
Dotykaj delikatnie, bezszelestnie ciepłem palców
Dotykaj aksamitnie, rzęs pokłonem, nie przestawaj
Dotykaj całowaniem i oddechem tak, jak lubisz
Dotykaj smugą włosów niby muślin bólowi zadaj ból.
Kochanie, samotność można wypić do dna choć to trudne.
Miłość prawdziwą daje tylko Bóg i zrozumienie.
Wszędzie Go szukam, dla Niego chcę żyć
Wbrew potępieniom.
Tęsknię za ciszą bezludnych wysp dzikich plaż.
Me światy są obce bez nocy i dnia
Tam wiersze z obłędu powstają
Lecz póki tu jestem, proszę
Kochaj mnie, dotykaj mnie.
Wiem, że chcesz wspólnych snów dam Ci je.
Nie bój się, nie bój się.
Dziwne jest piękne wciąż twierdzę tak gorsząc dewotów.
Na urodziny sam sobie dziś dam znak pokoju.
Kochanie, samotność mnożna wypić do dna choć to trudne.
Więcej nic nie mów, tylko przytul się dotykaj mnie.
Tomasz Żółtko
Księżyca ciemna strona
Słońce zabija na raty nas w nadfiolecie.
Schodami do nieba zacząłem się piąć
Tam nie ma autostrady
Myślę o tobie, a ptakiem jest myśl zbytek słów.
Me światy są obce bez nocy i dnia
Tam wiersze z obłędu powstają
Lecz póki tu jestem, proszę
Kochaj mnie, dotykaj mnie.
Dotykaj delikatnie, bezszelestnie ciepłem palców
Dotykaj aksamitnie, rzęs pokłonem, nie przestawaj
Dotykaj całowaniem i oddechem tak, jak lubisz
Dotykaj smugą włosów niby muślin bólowi zadaj ból.
Kochanie, samotność można wypić do dna choć to trudne.
Miłość prawdziwą daje tylko Bóg i zrozumienie.
Wszędzie Go szukam, dla Niego chcę żyć
Wbrew potępieniom.
Tęsknię za ciszą bezludnych wysp dzikich plaż.
Me światy są obce bez nocy i dnia
Tam wiersze z obłędu powstają
Lecz póki tu jestem, proszę
Kochaj mnie, dotykaj mnie.
Wiem, że chcesz wspólnych snów dam Ci je.
Nie bój się, nie bój się.
Dziwne jest piękne wciąż twierdzę tak gorsząc dewotów.
Na urodziny sam sobie dziś dam znak pokoju.
Kochanie, samotność mnożna wypić do dna choć to trudne.
Więcej nic nie mów, tylko przytul się dotykaj mnie.
Tomasz Żółtko
Będę cierpliwie czekać,
aż do mnie podejdziesz.
A gdy w końcu to się stanie,
spojrzę Ci głęboko w oczy.
Ty, zakłopotany staniesz przede mną,
skrzyżujesz ręce jak do modlitwy.
Wyrosną Ci skrzydła,
uniesiesz się w górę.
A ja ucieknę wystraszona,
będę długo biegła przed siebie.
Nie mi pisane jest
oglądanie rajskich ogrodów.
aż do mnie podejdziesz.
A gdy w końcu to się stanie,
spojrzę Ci głęboko w oczy.
Ty, zakłopotany staniesz przede mną,
skrzyżujesz ręce jak do modlitwy.
Wyrosną Ci skrzydła,
uniesiesz się w górę.
A ja ucieknę wystraszona,
będę długo biegła przed siebie.
Nie mi pisane jest
oglądanie rajskich ogrodów.
poniedziałek, 19 sierpnia 2002
przypomniało mi się...
że ktoś niedawno mi powiedział, że to, co mnie nie zniszczy, uczyni mnie silniejszą.
sobota, 17 sierpnia 2002
Słowa
Słowa mają moc nurzania w błocie i upadlania, ostatni nóż w plecy jest wyrazem. Ale jak mam przekazać Ci wszystko, co jest we mnie, skoro nie masz daru czytania z bezgłośnych warg i pełni oczu. Promienie padające na ścianę pokoju nigdy nie zamienią go w jaskinię, chyba, że na krótką chwilę... Będzie ona nienamacalna, ale wystarczająco realna byś poczuł wilgoć i strach przed ciemnością... "Dlaczego tak dobrze pamięta się, to, co złe" A przecież nie marzę o niczym więcej, jak tylko zanurzyć stopy w chłodnej wodzie morskiej, w cieple morskiego piasku...
Czy jutro obudzę się lepsza niż...???
Czy jutro obudzę się lepsza niż...???
pajacyk
Ludzie, marionetki losu, przeznaczenia,
miotające się w bezsilnej rozpaczy.
Teatr życia, pełen aktorów hochsztaplerów,
wśród nich jeden smutny szary clown,
pajacyk bez rączki ze zmazanym uśmiechem
i smutnymi oczami.
Ów pajacyk żyje marzeniami
ma swój własny, wyidealizowany świat
w którym całkiem nieźle egzystuje.
Ale ten świat się kurczy, zmniejsza,
jest rozkradany przez inne marionetki.
Ostatecznie pajacyk-clown udusił się
w swym własnym już zbyt małym dla Niego świecie.
Taki będzie... koniec.
miotające się w bezsilnej rozpaczy.
Teatr życia, pełen aktorów hochsztaplerów,
wśród nich jeden smutny szary clown,
pajacyk bez rączki ze zmazanym uśmiechem
i smutnymi oczami.
Ów pajacyk żyje marzeniami
ma swój własny, wyidealizowany świat
w którym całkiem nieźle egzystuje.
Ale ten świat się kurczy, zmniejsza,
jest rozkradany przez inne marionetki.
Ostatecznie pajacyk-clown udusił się
w swym własnym już zbyt małym dla Niego świecie.
Taki będzie... koniec.
czwartek, 15 sierpnia 2002
Z dna oceanu
Jestem bezcenna, póki jesteś ze mną.
Kąpię się w wannie twojego zachwytu,
twój zachwyt mnie stworzył.
Jestem źródło, pijesz ze mnie
szczęście.
Być źródłem szczęścia -
co za wspaniałość.
Śpiewasz mnie,
z twojego śpiewu mam ciało.
Jest piękne i nieśmiertelne,
bo nie istnieje naprawdę.
Daję ci szczęście,
mogę dać ból.
Ofiarowałeś mi tę władzę,
rozkwitam, zrobiłeś mnie królową.
Moje kwitnienie cię zachwyca,
moje kwitnienie sprawia rozkosz
tobie i mnie.
Mogę dać ci ból, boisz się,
jesteś bezbronny, czuję twój lęk.
Twój lęk obudził moje okrucieństwo,
patrzę na nie zdumiona
jak na zwierzę z dna oceanu.
Podziwiamy oboje
jego gibkość elektryczną,
twój lęk je wabi,
igrają razem jak młode koty,
wabiąc się pięknieją.
Jakże piękne są teraz oba,
moje okrucieństwo
i twoja bezbronność.
To fascynująca zabawa, mój miły.
Przerwiemy ją.
Kąpię się w wannie twojego zachwytu,
twój zachwyt mnie stworzył.
Jestem źródło, pijesz ze mnie
szczęście.
Być źródłem szczęścia -
co za wspaniałość.
Śpiewasz mnie,
z twojego śpiewu mam ciało.
Jest piękne i nieśmiertelne,
bo nie istnieje naprawdę.
Daję ci szczęście,
mogę dać ból.
Ofiarowałeś mi tę władzę,
rozkwitam, zrobiłeś mnie królową.
Moje kwitnienie cię zachwyca,
moje kwitnienie sprawia rozkosz
tobie i mnie.
Mogę dać ci ból, boisz się,
jesteś bezbronny, czuję twój lęk.
Twój lęk obudził moje okrucieństwo,
patrzę na nie zdumiona
jak na zwierzę z dna oceanu.
Podziwiamy oboje
jego gibkość elektryczną,
twój lęk je wabi,
igrają razem jak młode koty,
wabiąc się pięknieją.
Jakże piękne są teraz oba,
moje okrucieństwo
i twoja bezbronność.
To fascynująca zabawa, mój miły.
Przerwiemy ją.
GABRIEL GARCÍA MÁRQUEZ "13 rad jak żyć"
1. Nie kocham cię za to kim jesteś, ale za to jaki jesteś kiedy przebywam z tobą.
2. Nikt nie zasługuje na twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje na pewno nie doprowadzi cię do płaczu.
3. Jeżeli ktoś nie kocha cię tak jakbyś tego chciał, nie oznacza to, że nie kocha cię on z całego serca i ponad życie.
4. Prawdziwy przyjaciel jest z tobą na dobre i na złe.
5. Najbardziej odczujesz brak jakiej osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja.
6. Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, nawet jeśli jesteś smutny, ponieważ nigdy nie wiesz kto może się zakochać w twoim uśmiechu.
7. Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem.
8. Nie trać czasu z kimś, kto nie ma go, aby go spędzać z tobą.
9. Być może Bóg chciał abyś poznał wielu złych ludzi zanim poznasz tę dobrą, abyś mógł ją rozpoznać kiedy ona się w końcu pojawi.
10. Nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło.
11. Zawsze znajdzie się ktoś, kto cię skrytykuje. Zdobywaj zaufanie ludzi i uważaj na tych, których zaufanie już raz straciłeś.
12. Stań się lepszym człowiekiem. I zanim poznasz kogoś upewnij się, że znasz siebie i że nie będziesz chciał być taki jak on chce, ale będziesz sobą.
13. Nie biegnij za szybko przez życie bo najlepsze rzeczy zdarzają się nam, wtedy gdy najmniej się ich spodziewamy.
I pamiętaj:
"Wszystko co się nam przytrafia, dzieje się zawsze z jakiegoś powodu".
Ordynarny mailowy "łańcuszek szczęścia", a tak mnie poruszył...
2. Nikt nie zasługuje na twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje na pewno nie doprowadzi cię do płaczu.
3. Jeżeli ktoś nie kocha cię tak jakbyś tego chciał, nie oznacza to, że nie kocha cię on z całego serca i ponad życie.
4. Prawdziwy przyjaciel jest z tobą na dobre i na złe.
5. Najbardziej odczujesz brak jakiej osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja.
6. Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, nawet jeśli jesteś smutny, ponieważ nigdy nie wiesz kto może się zakochać w twoim uśmiechu.
7. Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem.
8. Nie trać czasu z kimś, kto nie ma go, aby go spędzać z tobą.
9. Być może Bóg chciał abyś poznał wielu złych ludzi zanim poznasz tę dobrą, abyś mógł ją rozpoznać kiedy ona się w końcu pojawi.
10. Nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło.
11. Zawsze znajdzie się ktoś, kto cię skrytykuje. Zdobywaj zaufanie ludzi i uważaj na tych, których zaufanie już raz straciłeś.
12. Stań się lepszym człowiekiem. I zanim poznasz kogoś upewnij się, że znasz siebie i że nie będziesz chciał być taki jak on chce, ale będziesz sobą.
13. Nie biegnij za szybko przez życie bo najlepsze rzeczy zdarzają się nam, wtedy gdy najmniej się ich spodziewamy.
I pamiętaj:
"Wszystko co się nam przytrafia, dzieje się zawsze z jakiegoś powodu".
Ordynarny mailowy "łańcuszek szczęścia", a tak mnie poruszył...
środa, 14 sierpnia 2002
Znów wędrujemy
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza
Ptaki powrotne umierają
Wśród pomarańczy na rozdrożach
Na fioletowo-szarych łąkach
Niebo rozpina płynność arkad
Pejzaż w powieki miękko wsiąka
Zakrzepła sól na nagich wargach
A wieczorami w prądach zatok
Noc liże morze słodką grzywą
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
Wiatrem sparzone jak pokrzywą
Przed fontannami perłowymi
Noc winogrona gwiazd rozdaje
Znów wędrujemy ciepłą ziemią
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza
Ptaki powrotne umierają
Wśród pomarańczy na rozdrożach
Przed fontannami perłowymi
Noc winogrona gwiazd rozdaje
Znów wędrujemy ciepłą ziemią
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza
K.K. Baczyński
Ten wiersz, a w zasadzie jego wokalna interpretacja w wykonaniu Turnaua wciąż pobrzmiewała mi w głowie. Przekopałam ofiarnie sterty płyt z plikami mp3 i oto mam.
Słucham.
Płaczę.
Malachitową łąką morza
Ptaki powrotne umierają
Wśród pomarańczy na rozdrożach
Na fioletowo-szarych łąkach
Niebo rozpina płynność arkad
Pejzaż w powieki miękko wsiąka
Zakrzepła sól na nagich wargach
A wieczorami w prądach zatok
Noc liże morze słodką grzywą
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
Wiatrem sparzone jak pokrzywą
Przed fontannami perłowymi
Noc winogrona gwiazd rozdaje
Znów wędrujemy ciepłą ziemią
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza
Ptaki powrotne umierają
Wśród pomarańczy na rozdrożach
Przed fontannami perłowymi
Noc winogrona gwiazd rozdaje
Znów wędrujemy ciepłą ziemią
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza
K.K. Baczyński
Ten wiersz, a w zasadzie jego wokalna interpretacja w wykonaniu Turnaua wciąż pobrzmiewała mi w głowie. Przekopałam ofiarnie sterty płyt z plikami mp3 i oto mam.
Słucham.
Płaczę.
nie umrzesz...
Co leży u genezy spotkania dwojga ludzi, miłość czy potrzeby? Jeżeli potrzeby to nie ma miłości, a jeżeli miłość to będzie potrzeba bycia razem. Miłość nie jest wynikiem potrzeby, owszem rodzi potrzebę. Ale to jest zupełnie inna sprawa, być skutkiem czegoś i być przyczyną czegoś. Miłość nie dopuszcza też możliwości, że ukochany człowiek przestanie kiedyś istnieć. Jak wielokrotnie powtarzał Marcell, kochać człowieka to mówić mu - ty nie umrzesz. Nie werbalnie, ale mówić mu całym byciem - ty musisz być. W istotę miłości jest wpisana potrzeba nieśmiertelności. Miłość próbuje więc przebić ograniczenie, jakim jest śmierć. Chce trwać wiecznie.
Często zasypujemy Boga naszymi prośbami: daj... udziel... bądź miłościw... zmiłuj się... I wznosimy do Niego puste ręce, aby je napełnił tym, o co błagamy.
A On czasem spełnia nasze prośby rękami innych ludzi. Wysłuchuje naszych modlitw, choć tak często nasze własne ręce pozostają egoistycznie wzniesione ku niebu w oczekiwaniu...
A On czasem spełnia nasze prośby rękami innych ludzi. Wysłuchuje naszych modlitw, choć tak często nasze własne ręce pozostają egoistycznie wzniesione ku niebu w oczekiwaniu...
piątek, 26 lipca 2002
czwartek, 25 lipca 2002
Jestem dobrą osobą
Jestem dobrą osobą. Pod wieloma względami. Zaczynam jednak podejrzewać, że bycie dobrą pod wieloma względami osobą nie ma żadnego znaczenia, jeśli pod jakimś jednym względem jest się osobą złą. W końcu większość ludzi jest dobra, prawda? Chcą pomagać innym, a jeśli praca im na to nie pozwala, starają się znaleźć jakiś inny sposób - na przykład raz w miesiącu odbierają telefony u Samarytan, biorą udział w jakichś marszach czy demonstracjach. Co z tego, że ktoś będzie lekarzem? Jest nim w godzinach pracy, a poza nimi sypia z kobietą, która nie jest jego żoną - nie jest aż tak zepsuty, aby robić to w godzinach pracy - a bycie lekarzem niewiele tu znaczy, bez względu na to, jak wiele czyraków by oglądał.
środa, 24 lipca 2002
Największe kłamstwo świata:
Nadchodzi taka chwila, kiedy tracimy całkowicie panowanie nad naszym życiem i zaczyna nim rządzić los.
Bywają ludzie, którzy przy spotkaniu szczęśliwego w czymkolwiek rywala od razu zamykają oczy na wszystkie jego zalety i widzą w nim samo zło. Bywają także tacy, którzy -wręcz przeciwnie -pragną dostrzec w szczęśliwym współzawodniku te zalety, dzięki którym tamten ich pokonał, i szukają w nim, z dojmującym bólem serca, wyłącznie dobrych stron.
Księga
Ostatniego tygodnia Mały Johny przybył do miasta M. Przez sześć dni ciężko pracował w opuszczonej już bibliotece. Miał do dyspozycji nożyczki, klej i księgozbiór liczący blisko pięć milionów woluminów. Pod koniec tygodnia "Księga umarłych" była już prawie ukończona- brakowało jedynie ostatniego zdania.
Siódmego dnia Mały Johny wyszedł z budynku bibliotecznego i ruszył w kierunku rynku. Usiadł na ławeczce stojącej pod ratuszem. Na wieży zegar wskazywał ranną godzinę. Był to jedyny dobrze funkcjonujący zegar w mieście - był to zegar słoneczny.
Mały Johny zmrużył powieki starając się odczytać napis na tarczy zegara - "Cieniem są nasze dni". Przeczytawszy napis na głos, westchnął, zeskoczył z ławeczki i z postanowieniem opuszczenia miasta, skierował się na północ.
Księga umarłych została zakończona.
Siódmego dnia Mały Johny wyszedł z budynku bibliotecznego i ruszył w kierunku rynku. Usiadł na ławeczce stojącej pod ratuszem. Na wieży zegar wskazywał ranną godzinę. Był to jedyny dobrze funkcjonujący zegar w mieście - był to zegar słoneczny.
Mały Johny zmrużył powieki starając się odczytać napis na tarczy zegara - "Cieniem są nasze dni". Przeczytawszy napis na głos, westchnął, zeskoczył z ławeczki i z postanowieniem opuszczenia miasta, skierował się na północ.
Księga umarłych została zakończona.
Quo vadis
Otworzono wreszcie vomitoria i tłumy runęły do środka. Lecz takie było mnóstwo zgromadzonych, że płynęli i płynęli przez całe godziny, aż dziwno było, że amfiteatr może tak nieprzeliczoną czerń pochłonąć. Ryki zwierząt, czujących wyziewy ludzkie, wzmogły się jeszcze. Lud huczał w cyrku przy zajmowaniu miejsc jak fala w czasie burzy.
Przybył na koniec prefekt miasta w otoczeniu wigilów, a po nim nieprzerwanym już łańcuchem poczęły się zmieniać lektyki senatorów, konsulów, pretorów, edylów, urzędników publicznych i pałacowych, starszyzny pretoriańskiej, patrycjuszów i wykwintnych kobiet. Niektóre lektyki poprzedzali liktorowie, niosący siekiery wśród pęku rózg, inne tłumy niewolników. W słońcu migotały złocenia lektyk, białe i różnobarwne suknie, pióra, zausznice, klejnoty, stal toporów. Z cyrku dochodziły okrzyki, jakimi lud witał potężnych dostojników. Od czasu do czasu przybywały jeszcze niewielkie oddziały pretorianów.
Lecz kapłani z rozmaitych świątyń przybyli nieco później, a za nimi dopiero niesiono święte dziewice Westy, które poprzedzali liktorowie. Z rozpoczęciem widowiska czekano już tylko na cezara, który też nie chcąc narażać ludu na zbyt długie oczekiwanie i pragnąc ująć go sobie pośpiechem, przybył niebawem w towarzystwie Augusty i augustianów.
Przybył na koniec prefekt miasta w otoczeniu wigilów, a po nim nieprzerwanym już łańcuchem poczęły się zmieniać lektyki senatorów, konsulów, pretorów, edylów, urzędników publicznych i pałacowych, starszyzny pretoriańskiej, patrycjuszów i wykwintnych kobiet. Niektóre lektyki poprzedzali liktorowie, niosący siekiery wśród pęku rózg, inne tłumy niewolników. W słońcu migotały złocenia lektyk, białe i różnobarwne suknie, pióra, zausznice, klejnoty, stal toporów. Z cyrku dochodziły okrzyki, jakimi lud witał potężnych dostojników. Od czasu do czasu przybywały jeszcze niewielkie oddziały pretorianów.
Lecz kapłani z rozmaitych świątyń przybyli nieco później, a za nimi dopiero niesiono święte dziewice Westy, które poprzedzali liktorowie. Z rozpoczęciem widowiska czekano już tylko na cezara, który też nie chcąc narażać ludu na zbyt długie oczekiwanie i pragnąc ująć go sobie pośpiechem, przybył niebawem w towarzystwie Augusty i augustianów.
poniedziałek, 22 lipca 2002
Jeżeli kochasz to nie pamiętaj mnie
Boję się o ciebie, mój niekochany.
W ciemnej ciszy twojej czaszki
ty może wreszcie mnie usłyszysz.
Jesteś moją celą, choć nie ma straży.
Dopóki więzisz mnie w sobie, będziemy razem.
Miałeś moje ciało, a chciałeś więcej, więc póki żyjesz
będę panią i niewolnica twej pamięci. Nie chcę tej
miłości. Jest niemożliwa. Uwolnij siebie i mnie.
Nie pamiętaj mnie. Nie zadręczaj się. Uspokój się.
Znam twe nieudane sny i mroczne lasy twej pamięci.
Znam z imienia wszystkie lęki. Jeden z nich to ja.
Uwierz mi. Uwolnij mnie.
Jeżeli kochasz, to nie pamiętaj mnie.
Jeżeli kochasz, to uwolnij mnie.
Boję się o ciebie, mój niekochany, jak długo będziesz
umiał wierzyć, że jesteś panem, a nie sługą.
W celi twego mózgu, spętana w zwoje i zapisana
w pamięci - nie będę twoja.
Trzymaj mnie pod kluczem w komorze serca.
Ale i wtedy, jestem pewna, że nie osiągniesz wiele
więcej. Nie chcę tej miłości. Pozwól mi odejść.
Uwolnij siebie i mnie.
Anna Maria Jopek
W ciemnej ciszy twojej czaszki
ty może wreszcie mnie usłyszysz.
Jesteś moją celą, choć nie ma straży.
Dopóki więzisz mnie w sobie, będziemy razem.
Miałeś moje ciało, a chciałeś więcej, więc póki żyjesz
będę panią i niewolnica twej pamięci. Nie chcę tej
miłości. Jest niemożliwa. Uwolnij siebie i mnie.
Nie pamiętaj mnie. Nie zadręczaj się. Uspokój się.
Znam twe nieudane sny i mroczne lasy twej pamięci.
Znam z imienia wszystkie lęki. Jeden z nich to ja.
Uwierz mi. Uwolnij mnie.
Jeżeli kochasz, to nie pamiętaj mnie.
Jeżeli kochasz, to uwolnij mnie.
Boję się o ciebie, mój niekochany, jak długo będziesz
umiał wierzyć, że jesteś panem, a nie sługą.
W celi twego mózgu, spętana w zwoje i zapisana
w pamięci - nie będę twoja.
Trzymaj mnie pod kluczem w komorze serca.
Ale i wtedy, jestem pewna, że nie osiągniesz wiele
więcej. Nie chcę tej miłości. Pozwól mi odejść.
Uwolnij siebie i mnie.
Anna Maria Jopek
czwartek, 18 lipca 2002
ufff....
Nareszcie wszystko na mojej stronie działa jak należy. No, przynajmniej z grubsza. Udało mi się nawet zmusić do działania fotogalerię i z powodzeniem dodałam do katalogu 2 fotki. Działa nawet wyszukiwarka! :) Nad wyszukiwarką w blogu będę musiała jeszcze popracować, ale ogólnie jestem z siebie zadowolona. ;)
...
Sza, cicho sza, czas na ciszę
Już oddech jej coraz bliżej
Tego naprawdę ci brak,
Ona jedna prawdziwy ma smak
Cisza jak ta...
Sza, cicho sza, zbliż się do niej
Gra, ledwie drga blady płomień
Podejdź i zanurz się w nią
Kryształową i czystą jej toń
Zanurz do dna...
Bliżej i bliżej i bliżej i bliżej masz do niej
Ciszej i ciszej i ciszej i ciszej co dnia
Kończ, po co ten ciągły hałas
Sam zdwoić go, wciąż się starasz
Tak Cię uczyli od lat
Tylko krzykiem zdobywa się świat
A to nie tak, nie tak
Sza, cicho sza, czas na ciszę
Tę którą w swym sercu słyszysz
Kiedyś śpiewało jak z nut
Teraz gładki i zimny jak lód
Smutny to cud, smutny cud
Podejdź i zanurz się w nią
Kryształową i czystą jej toń
Cisza jak ta, jak ta...
Już oddech jej coraz bliżej
Tego naprawdę ci brak,
Ona jedna prawdziwy ma smak
Cisza jak ta...
Sza, cicho sza, zbliż się do niej
Gra, ledwie drga blady płomień
Podejdź i zanurz się w nią
Kryształową i czystą jej toń
Zanurz do dna...
Bliżej i bliżej i bliżej i bliżej masz do niej
Ciszej i ciszej i ciszej i ciszej co dnia
Kończ, po co ten ciągły hałas
Sam zdwoić go, wciąż się starasz
Tak Cię uczyli od lat
Tylko krzykiem zdobywa się świat
A to nie tak, nie tak
Sza, cicho sza, czas na ciszę
Tę którą w swym sercu słyszysz
Kiedyś śpiewało jak z nut
Teraz gładki i zimny jak lód
Smutny to cud, smutny cud
Podejdź i zanurz się w nią
Kryształową i czystą jej toń
Cisza jak ta, jak ta...
środa, 17 lipca 2002
Brawo!
Udało się przekonwertować stare wpisy i włączyć je do archiwum. Dodatkowo dostępna jest opcja komentowania, o co niektórzy usilnie zabiegali... Teraz mogą sobie poużywać. :) I tak nie zamierzam tego czytać... ;)
wtorek, 16 lipca 2002
Coś się kończy, coś się zaczyna...
I tak skończyła się moja współpraca z poczciwym bloggerem i pokusiłam się o stworzenie bloga w oparciu o zasoby lokalnego serwera: MySQL i PHP. Zanim dopracuję tę stronę zapewne trochę czasu minie, ale najważniejsze, że jest i że mogę znowu pisać...
...bo przyznam szczerze, że już mi tego trochę brakowało.
...bo przyznam szczerze, że już mi tego trochę brakowało.
wtorek, 2 lipca 2002
Dlaczego rozumne, inteligentne i posiadające wolną wolę istoty nie potrafią często zadbać o powstanie i utrzymanie miłości jednocześnie ciągle jej pragnąc?
Podstawowym problemem jest fakt, iż większość ludzi chce być kochanym, a nie kochać i umieć kochać.
Drugim problemem jest to, że jesteśmy przekonani o tym, że aby szczęśliwie kochać należy wyłącznie znaleźć właściwy obiekt miłości.
Trzeci problem pojawiający się w istocie rozumienia miłości dotyczy mylenia tego uczucia z zakochaniem.
Aby kochać inną osobę należy najpierw pokochać i zrozumieć siebie. Odkrywać się wzajemnie, cierpliwie i powoli. Systematycznie pokonując bariery i ograniczenia. Gdy uświadomimy sobie nieskończoność własnej osobowości, zrozumiemy też, iż bliska nam osoba jest także "nieskończona" a co za tym idzie nigdy nie będziemy ją znali na tyle abyśmy nie mogli jej poznać głębiej. Człowiek ze swojej natury dąży do poznania i osiągnięcia szczytu swoich możliwości. Gdy kochamy malować zdajemy sobie sprawę z nieskończonych możliwości udoskonalenia naszych dzieł. Jeżeli kiedykolwiek stwierdzimy, że osiągnęliśmy już apogeum twórczości umiłowanie malowania zacznie topnieć. Stracimy cel i kreatywność. Podobnie dzieje się z miłością. Im mniej znamy siebie, tym mniej będziemy zdolni do poznania drugiej osoby.
Miłość jest połączeniem, a zarazem walką dwóch w pełni świadomych siebie istot z samotnością. Gdy kochamy oddajemy samego siebie drugiej osobie zachowując poczucie własnego istnienia.
Podstawowym problemem jest fakt, iż większość ludzi chce być kochanym, a nie kochać i umieć kochać.
Drugim problemem jest to, że jesteśmy przekonani o tym, że aby szczęśliwie kochać należy wyłącznie znaleźć właściwy obiekt miłości.
Trzeci problem pojawiający się w istocie rozumienia miłości dotyczy mylenia tego uczucia z zakochaniem.
Aby kochać inną osobę należy najpierw pokochać i zrozumieć siebie. Odkrywać się wzajemnie, cierpliwie i powoli. Systematycznie pokonując bariery i ograniczenia. Gdy uświadomimy sobie nieskończoność własnej osobowości, zrozumiemy też, iż bliska nam osoba jest także "nieskończona" a co za tym idzie nigdy nie będziemy ją znali na tyle abyśmy nie mogli jej poznać głębiej. Człowiek ze swojej natury dąży do poznania i osiągnięcia szczytu swoich możliwości. Gdy kochamy malować zdajemy sobie sprawę z nieskończonych możliwości udoskonalenia naszych dzieł. Jeżeli kiedykolwiek stwierdzimy, że osiągnęliśmy już apogeum twórczości umiłowanie malowania zacznie topnieć. Stracimy cel i kreatywność. Podobnie dzieje się z miłością. Im mniej znamy siebie, tym mniej będziemy zdolni do poznania drugiej osoby.
Miłość jest połączeniem, a zarazem walką dwóch w pełni świadomych siebie istot z samotnością. Gdy kochamy oddajemy samego siebie drugiej osobie zachowując poczucie własnego istnienia.
flirt
Flirt - gra towarzyska inicjowana na prywatkach, na których nie wiadomo co robić i o czym mówić. Flirt polega na przekazywaniu sobie pisemnych wyznań, które nie muszą komponować się w logiczną całość.
Encyklopedia gimnazjalisty
Encyklopedia gimnazjalisty
Miłość przynosi aprobatę, której każdy z nas jest spragniony. Pod wpływem miłości czuje się wyraziściej urodę istnienia. Wzmaga się entuzjazm dla świata i postawa optymistyczna. Miłość erotyczna pozwala mocniej czuć smak chwili, a więc czasu teraźniejszego. Ale trzeba pamiętać, że wzmaga ona egoizm i powoduje pewną obojętność w stosunku do świata, a w tym do innych ludzi. Uwaga jest skoncentrowana na drugim człowieku i uczuciach w nas wzniecanych.
Kiełkował w duszy dziwny niepokój. (Przeczucia).
Ktoś grał (z moderatorem) fantazję Szopena.
- Drgnęła nagle, jak gdyby od szpilki ukłucia.
Przyszła zła zmora dziewczyn: trapiąca migrena.
I przyłożyła ręce do tłukącej skroni,
I przymrużyła oczy. I cała pobladła.
A w uszach monotonnie, natrętnie coś dzwoni.
I podeszła powoli (śmierć... śmierć...) do zwierciadła.
Obejrzała się. Potem na chwilę stanęła.
Spojrzenie. Uśmiech nikły. (A głowę coś toczy).
Pięknym kobiecym ruchem stanik swój opięła.
(Uwypuklone piersi drażniły mi oczy).
Potem - podeszła do mnie. Blisko. Strasznie blisko.
(Słuchałem...) Szła woń słodka od włosów kasztanu;
Za rękę mnie ujęła... (zawrót!... pada wszystko!...)
I rzekła wolno: "Chciałam--coś--powiedzieć--panu--"
ONA
Julian Tuwim
Ktoś grał (z moderatorem) fantazję Szopena.
- Drgnęła nagle, jak gdyby od szpilki ukłucia.
Przyszła zła zmora dziewczyn: trapiąca migrena.
I przyłożyła ręce do tłukącej skroni,
I przymrużyła oczy. I cała pobladła.
A w uszach monotonnie, natrętnie coś dzwoni.
I podeszła powoli (śmierć... śmierć...) do zwierciadła.
Obejrzała się. Potem na chwilę stanęła.
Spojrzenie. Uśmiech nikły. (A głowę coś toczy).
Pięknym kobiecym ruchem stanik swój opięła.
(Uwypuklone piersi drażniły mi oczy).
Potem - podeszła do mnie. Blisko. Strasznie blisko.
(Słuchałem...) Szła woń słodka od włosów kasztanu;
Za rękę mnie ujęła... (zawrót!... pada wszystko!...)
I rzekła wolno: "Chciałam--coś--powiedzieć--panu--"
ONA
Julian Tuwim
sobota, 29 czerwca 2002
BEVERLY CRAVEN
Promise Me
You light up another cigarette
and I pour the wine
It's four o'clock in the morning
and it's starting to get light
now I'm right where I want to be
losing track of time
but I wish that it was still last night
You look like you're in another world
but I can read your mind
how can you be so far away
lying by my side
when I go away I'll miss you
and I will be thinking of you
every night and day just ...
Promise me you'll wait for me
'cos I'll be saving all my love for you
and I will be home soon
Promise me you'll wait for me
I need to know you feel the same way too
and I'll be home, I'll be home soon
When I go away I'll miss you
and I will be thinking of you
every night and day just ...
Promise me you'll wait for me
'cos I'll be saving all my love for you
and I will be home soon
Promise me you'll wait for me
I need to know you feel the same way too
and I'll be home, I'll be home soon
Promise me you'll wait for me
'cos I'll be saving all my love for you
and I will be home soon
Promise me you'll wait for me
I need to know you feel the same way too
and I'll be home, I'll be home soon.
Promise Me
You light up another cigarette
and I pour the wine
It's four o'clock in the morning
and it's starting to get light
now I'm right where I want to be
losing track of time
but I wish that it was still last night
You look like you're in another world
but I can read your mind
how can you be so far away
lying by my side
when I go away I'll miss you
and I will be thinking of you
every night and day just ...
Promise me you'll wait for me
'cos I'll be saving all my love for you
and I will be home soon
Promise me you'll wait for me
I need to know you feel the same way too
and I'll be home, I'll be home soon
When I go away I'll miss you
and I will be thinking of you
every night and day just ...
Promise me you'll wait for me
'cos I'll be saving all my love for you
and I will be home soon
Promise me you'll wait for me
I need to know you feel the same way too
and I'll be home, I'll be home soon
Promise me you'll wait for me
'cos I'll be saving all my love for you
and I will be home soon
Promise me you'll wait for me
I need to know you feel the same way too
and I'll be home, I'll be home soon.
W oczach każdego człowieka mieszka nieukojona tęsknota. W źrenicach ludzi wszystkich ras, w spojrzeniu dzieci i starców, matek i kochających niewiast, w oczach policjanta i urzędnika, miłośnika przygód i mordercy, rewolucjonisty i dyktatora, w oczach świętego: we wszystkich mieszka ta sama iskra nieukojonego pragnienia, ten sam tajemny ogień, ta sama otchłań, ten sam nieskończony głód szczęścia, przyjaźni i posiadania bez końca.
W dzisiejszych czasach tęsknota kryje się przede wszystkim za manią. Człowiek opanowany przez manię w istocie poszukuje czegoś, z utęsknieniem wypatruje czegoś w głębi serca, lecz nie przyznaje się do swojej tęsknoty. Chciałby przeskoczyć ponad nią i bezpośrednio uzyskać to, czego pragnie. Mania czyni go uzależnionym i chorym: pakuje się on w zależność, która (na pozór) zapewnia mu coś, na co z utęsknieniem czeka, w rzeczywistości jednak nigdy tego nie otrzymuje.
Kiedy będę walczyć ze swoją manią, zawsze przegram. Będę mieć poczucie, że ona naciera jeszcze mocniej, choć na moment zmusiłam ją do ucieczki. Zamiast z nią walczyć powinnam się w nią wczuć i odkryć tęsknotę, która w tej manii się skrywa. Powinnam się w nią wsłuchać i dostrzec, gdzie pojawiło się uzależnienie. I powinnam do końca ją przemyśleć. Dopiero wtedy będę mogła zrozumieć, że przezwyciężę nałóg jedynie wtedy, gdy go na powrót przemienię w tęsknotę.
Tak widzę moje powołanie: podtrzymywać tęsknotę w swoim sercu, aby być otwartym na Boga, i mieć szerokie serce: także dla ludzi. Szerokie serce nie potępia. Ono poznało i zaaprobowało życie z jego rozczarowaniami. Nie skarlało pod wpływem tych rozczarowań, lecz przyjęło je jako odskocznię ku bezmiarowi Boga. Ernst Bloch, filozof o orientacji ateistycznej, w wywiadzie, którego udzielił z okazji swych dziewięćdziesiątych urodzin, powiedział: "W moim życiu przekonałem się, że tęsknota jest najbardziej uczciwą właściwością człowieka". Bo człowiek we wszystkim może kłamać, wszędzie może zakraść się fałsz i nieautentyczność. Miłość może być udawana, uprzejmość może być tylko wpojona przez wychowanie, pomoc może wynikać z egoistycznych motywów... Jedynie tęsknotą człowiek nie może manipulować - on jest swoją tęsknotą.
niedziela, 23 czerwca 2002
W przyszłym tygodniu koniec sesji. Od ponad miesiąca zamieniałam swój mózg w gąbkę, która wchłaniała doskonale wiedzę, aby następnie wykręcić z niej zawartość na egzaminie. Czuję, że mój umysł jest lekko sfatygowany...
Czas na zmiany. W przyszłym tygodniu zamierzam rozpocząć przebudowę strony. I to nie tylko tej, ale wszystkich.
Czas na zmiany. W przyszłym tygodniu zamierzam rozpocząć przebudowę strony. I to nie tylko tej, ale wszystkich.
poniedziałek, 17 czerwca 2002
poniedziałek, 3 czerwca 2002
Myśli i tak powrócą, ale postarajcie się je odsunąć. Macie do wyboru: albo panować nad swoim umysłem, albo pozwolić, by on zapanował nad nami. Doświadczyliście już drugiej ewentualności - pozwalaliście się ponieść lękom, nerwom, niepewnościom, bo każdy człowiek posiada skłonność do autodestrukcji.
Nie mylcie jednak obłędu z utratą kontroli. Pamiętajcie, że wedle tradycji sufi, mistrza - Nasrudina - nazywa się szaleńcem. I to właśnie dlatego, że uchodzi za osobnika niespełna rozumu, może mówić to, co myśli i robić to, na co ma ochotę. Podobnie było z błaznami na średniowiecznych dworach - mogli ostrzegać króla przed niebezpieczeństwami, o których ministrowie nie śmieli nawet pisnąć, z obawy przed utratą swych stanowisk.
Tacy powinniście być i wy. Bądźcie szaleni, ale zachowujcie się jak normalni ludzie. Podejmijcie ryzyko bycia odmiennymi, ale nauczcie się to robić, nie zwracając na siebie uwagi.
Nie mylcie jednak obłędu z utratą kontroli. Pamiętajcie, że wedle tradycji sufi, mistrza - Nasrudina - nazywa się szaleńcem. I to właśnie dlatego, że uchodzi za osobnika niespełna rozumu, może mówić to, co myśli i robić to, na co ma ochotę. Podobnie było z błaznami na średniowiecznych dworach - mogli ostrzegać króla przed niebezpieczeństwami, o których ministrowie nie śmieli nawet pisnąć, z obawy przed utratą swych stanowisk.
Tacy powinniście być i wy. Bądźcie szaleni, ale zachowujcie się jak normalni ludzie. Podejmijcie ryzyko bycia odmiennymi, ale nauczcie się to robić, nie zwracając na siebie uwagi.
Każdy potrzebuje zwierciadła, w którym mógłby się przejrzeć. Pewnie dlatego jedna połowa świata rozgląda się za swoją drugą połową. Miłość budzi się powoli, pośród wątpliwości i obaw przed porażką. Aby uwierzyć w drugiego człowieka, należy najpierw uwierzyć w siebie. Żyć w harmonii ze światem widzialnym i niewidzialnym. Ale czy miłość jest w stanie uchronić przed samotnością?
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry. (...) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia, (...) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia.
Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jakim wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki jakie niesie nam los.
W życiu (...) istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.
Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jakim wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki jakie niesie nam los.
W życiu (...) istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.
sobota, 1 czerwca 2002
Zawsze szukałam mężczyzny, który by mnie kochał i traktował poważnie pod każdym względem. W zasadzie zawsze wyobrażałam go sobie jako człowieka pewnego siebie, dominującego i władczego, ale równocześnie pełnego ciepła i delikatności. Czasem myślę, że nigdy takiego nie znajdę. Nie brakowało mi nigdy mężczyzn, którzy mnie chcieli i którzy na pierwszy rzut oka odpowiadali moim oczekiwaniom... Niektórzy z nich tak starali się mnie uszczęśliwić, tak zabiegali o względy, że momentalnie przestawali mnie interesować. Były jak gdyby dwa alternatywne schematy. Mężczyźni byli albo zbyt mną zachwyceni (dziwię się, bo charakterek mam podły) i wówczas nic z tego nie wychodziło, bo zbytnia gorliwość i troska szybko mnie nudziła. Inni natomiast zachowywali się brutalnie i grubiańsko, nie zwracając uwagi na kobietę we mnie. To również było absolutnie nie do przyjęcia. Długo już nie mogę spotkać mężczyzny, który w wiarygodny sposób godziłby w sobie obie te cechy.
Trawi mnie jakaś szalona tęsknota za nim...
Trawi mnie jakaś szalona tęsknota za nim...
'Zrób spis rzeczy, ludzi, ludzkich istot, których każdego dnia dotykasz swoim intelektem.
Zmierz to i zapytaj siebie ile warte jest takie żebranie o życie.
Sobie też się przyjrzyj bo Twoja wartość umownie jest wielka.
Jeżeli nie zostanie wprowadzony trzeci element, ta postać, On, to spis z natury będzie niepełny.
Zmierz to i zapytaj siebie ile warte jest takie żebranie o życie.
Sobie też się przyjrzyj bo Twoja wartość umownie jest wielka.
Jeżeli nie zostanie wprowadzony trzeci element, ta postać, On, to spis z natury będzie niepełny.
niedziela, 19 maja 2002
Szukali szacunku, a to mogli zdobyć. We właściwych sieciach, pod fałszywymi imionami, mogli być kimkolwiek: starcem, kobietą w średnim wieku, każdym, dopóki uważali na swój styl pisania. Wszyscy inni mieli widzieć tylko ich słowa, ich idee. Każdy obywatel startował w sieci na równych prawach
Gra Endera. O.S.Card
Gra Endera. O.S.Card
Szekinah
Bóg z księgi Rodzaju to nie JHWH (Jahwe/h), tylko Elohim. Jedynie słowa rozpoczynające się w Biblii od El są tłumaczone jako "Bóg". Przykładowo: El Szadaj to Bóg Wszechmogący, El Chajj to Bóg Wiekuisty (lepiej Wiecznie Żyjący). Elohim to Bóg w liczbie podwójnej, co oznacza, że jest to On i Ona jako androgeniczna jedność. Taka Boska Para. On ma na imię Jahwe, a Ona ma na imię Szekina (Sakina). Słowo Jahwe w tradycji semickiej jest wymawiane jako Adonai, co tłumaczy się jako Pan. Stąd Pan Bóg to Jahwe Elohim. Szekina zaś to Światłość, Chwała Boża i wszelka promienność.
sobota, 18 maja 2002
'"Miłość jest zawsze nowa. I bez względu na to, czy w życiu kochamy raz dwa czy dziesięć razy, zawsze stajemy w obliczu nieznanego. Miłość może nas pogrążyć w ogniu piekieł albo zabrać do bram raju - ale zawsze gdzieś nas prowadzi. I czas się z tym pogodzić, albowiem jest ona częścią naszego istnienia. Jeśli się jej wyrzekniemy, umrzemy z głodu pod drzewem życia, nie mając śmiałości, by zerwać jego owoce. Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni i tygodni smutku i rozczarowań. Bowiem, kiedy wyruszamy na poszukiwanie Miłości - ona zawsze wyjdzie nam naprzeciw. I nas wybawi"
A jeśli nie wybawi? Jeśli zaryzykuję całą swoją stabilizację i rzucę się w niepewny wir, znanej-nieznanej miłości i co jeśli się nie uda? Wiem, że warto podejmować ryzyko - podejmuję je zawsze, gdy stoję w obliczu realizacji swego marzenia, może i mało to feministyczne (niemodne dla nowoczesnej kobiety, którą przecież tak bardzo chcę być), ale potrzebuję Go mieć blisko. Choć nie wiem do końca, czy jest to ten On...
A jeśli nie wybawi? Jeśli zaryzykuję całą swoją stabilizację i rzucę się w niepewny wir, znanej-nieznanej miłości i co jeśli się nie uda? Wiem, że warto podejmować ryzyko - podejmuję je zawsze, gdy stoję w obliczu realizacji swego marzenia, może i mało to feministyczne (niemodne dla nowoczesnej kobiety, którą przecież tak bardzo chcę być), ale potrzebuję Go mieć blisko. Choć nie wiem do końca, czy jest to ten On...
czwartek, 16 maja 2002
Hipokryzja jest hołdem jaki występek składa cnocie - napisał Franciszek La Rochefoucauld. Ten znawca natury ludzkiej tym celnym aforyzmem pokazał, iż trudno jest tak wprost czynić zło nawet gdy ma się przewagę, ale zawsze szuka się alibi, jakiegoś listka figowego. W dziejach jest wiele przypadków takich zachowań i nawet najwięksi tyrani szukali usprawiedliwienia dla swych niecnych działań. Czy sami w nie wierzyli - to już inna sprawa.
Ważne, aby ludzie w nie uwierzyli.
Ważne, aby ludzie w nie uwierzyli.
środa, 15 maja 2002
"PERFECT"
By Alanis Morissette
Sometimes is never quite enough
If you're flawless, then you'll win my love
Don't forget to win first place
Don't forget to keep that smile on your face
Be a good boy
Try a little harder
You've got to measure up
And make me prouder
How long before you screw it up
How many times do I have to tell you to hurry up?
With everything I do for you
The least you can do is keep quiet
Be a good girl
You gotta try a little harder
That simply wasn't good enough
To make us proud
I'll live through you
I'll make you what I never was
If you're the best, then maybe so am I
Compared to him, compared to her
I'm doing this for your own damn good
You'll make up for what I blew
What's the problem? Why are you crying?
Be a good boy
Push a little farther now
That wasn't fast enough
To make us happy
We'll love you just the way you are...
If you're perfect
By Alanis Morissette
Sometimes is never quite enough
If you're flawless, then you'll win my love
Don't forget to win first place
Don't forget to keep that smile on your face
Be a good boy
Try a little harder
You've got to measure up
And make me prouder
How long before you screw it up
How many times do I have to tell you to hurry up?
With everything I do for you
The least you can do is keep quiet
Be a good girl
You gotta try a little harder
That simply wasn't good enough
To make us proud
I'll live through you
I'll make you what I never was
If you're the best, then maybe so am I
Compared to him, compared to her
I'm doing this for your own damn good
You'll make up for what I blew
What's the problem? Why are you crying?
Be a good boy
Push a little farther now
That wasn't fast enough
To make us happy
We'll love you just the way you are...
If you're perfect
Mężczyźni zostali stworzeni dla kobiet. Każde zwierzę da się wytresować. Mężczyzna też. Mężczyźni kochają jeść. Niekiedy kochają także kobietę. Nigdy jednakże nie kochają jej bardziej niż jeść. Mężczyzna ideał... Takie coś się kobiecie kiedyś przyśniło i obudziwszy się wybuchła gorzkim, żałosnym szlochem. Opowiedziała sen przyjaciółkom. Też się popłakały.
piątek, 10 maja 2002
czwartek, 9 maja 2002
Nie odkrywa się absurdu bez pokusy ułożenia kilku reguł szczęścia. "Jakże to, idąc ścieżką tak wąską...?" Ale świat jest tylko jeden, a szczęście i absurd są dziećmi tej samej ziemi. Są nierozłączne. Błędem byłoby powiedzieć, że szczęście siłą rzeczy rodzi się z odkrycia absurdalnego. Zdarza się również, że poczucie absurdu rodzi się ze szczęścia. "Mówię, że wszystko jest dobre" - oświadcza Edyp i te słowa są święte. Rozbrzmiewają w okrutnym i ograniczonym świecie człowieka. Uczą, że wszystko nie jest i nie zostało wyczerpane. Bóg, który znalazł się w tym świecie razem z upodobaniem do niepotrzebnych cierpień, zostaje wygnany. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.
środa, 8 maja 2002
Czym jest wewnętrzna przemiana jeśli nie poszukiwaniem kamienia filozoficznego przez średniowiecznych alchemików? Kamień ów to nosiciel światła jakie zostało zapomniane i tylko nieliczni naprawiają swoje ciało - laboratorium i przystępują do procesu przemiany gnuśnego, trywialnego życia w życie w pełni, w życie w którym dominuje indywidualna siła.
Oto alchemiczna przemiana ołowiu w złoto.
Jednak znaczna część ludzi odeszła od tego zamiaru. Rodzaj ludzki stał się niewolnikiem swych własnych stworzeń. Ludzka przestrzeń życiowa zdegradowała się. Ciało nie jest już laboratorium - miejscem tworzenia życia - lecz miejscem stale powtarzającej się śmierci, bo tylko nieustanne tworzenie, stawanie się odpowiada sensowi życia w ogóle. Nie gińmy w sprawach tego świata, stawajmy się jednostką. W przeciwnym razie będziemy działać i życ wbrew powszechnej zasadzie życia.
Odtworzenie upadłego nosiciela światła jest krępującym i trudnym procesem. Ale gdy ponownie się go uaktywni wówczas tryśnie z niego siła zmieniająca i transmutująca ciało komórka za komórką. Celem tego jest osiągniecie całkiem innej egzystencji. Dla przemienionego taka odmieniająca siła to "Najwyższe panaceum", które odtąd będzie prowadzić go przez życie jako uleczonego, obmytego z problemów społecznych. Czas i przestrzeń jako ograniczenia naturalnej świadomości zaczynają wtedy tracić znaczenie.
Oto alchemiczna przemiana ołowiu w złoto.
Jednak znaczna część ludzi odeszła od tego zamiaru. Rodzaj ludzki stał się niewolnikiem swych własnych stworzeń. Ludzka przestrzeń życiowa zdegradowała się. Ciało nie jest już laboratorium - miejscem tworzenia życia - lecz miejscem stale powtarzającej się śmierci, bo tylko nieustanne tworzenie, stawanie się odpowiada sensowi życia w ogóle. Nie gińmy w sprawach tego świata, stawajmy się jednostką. W przeciwnym razie będziemy działać i życ wbrew powszechnej zasadzie życia.
Odtworzenie upadłego nosiciela światła jest krępującym i trudnym procesem. Ale gdy ponownie się go uaktywni wówczas tryśnie z niego siła zmieniająca i transmutująca ciało komórka za komórką. Celem tego jest osiągniecie całkiem innej egzystencji. Dla przemienionego taka odmieniająca siła to "Najwyższe panaceum", które odtąd będzie prowadzić go przez życie jako uleczonego, obmytego z problemów społecznych. Czas i przestrzeń jako ograniczenia naturalnej świadomości zaczynają wtedy tracić znaczenie.
niedziela, 5 maja 2002
Cztery kartki książki Gribbina Kotki Schrodingera, czyli w poszukiwaniu rzeczywistości pogodziły mojego anioła (wolna wola) z diabłem (konieczność). Jakim cudem cząsteczki wiedzą o przeszłych i przyszłych stanach wszechświata, przeczuwają, którą drogę zaplanuje dla nich obserwator, truciciel kotków Schrodingera? Foton przechodzący przez szczelinę A otwiera truciznę, co zabija kota; foton przechodzący przez szczelinę B nie dotyka trucizny. Foton przechodzący równocześnie przez szczelinę A i B zostawia kota martwym i równocześnie żywym.
Taki paradoks można zinterpretować w ten sposób, że emiter produkuje falę "propozycję", biegnącą w kierunku absorbera. Absorber odpowiada, wysyłając w kierunku emitera falę "potwierdzającą". Całą transakcję wieńczy "uścisk dłoni" przez czasoprzestrzeń. Moment, w którym obserwator podejmuje decyzję, który eksperyment wykonać ze szczeliną A czy B, nie ma w tej sytuacji znaczenia. Obserwator ustalił konfigurację układu doświadczalnego i na tej podstawie powstała transakcja...
Więc wolna wola istnieje, ale z góry wiadomo, co zrobię - z pozycji wszechświata, gdzie "mój świat" zakończył swe eksperymenty i transakcje, stając się przeszłością przyszłości.
Taki paradoks można zinterpretować w ten sposób, że emiter produkuje falę "propozycję", biegnącą w kierunku absorbera. Absorber odpowiada, wysyłając w kierunku emitera falę "potwierdzającą". Całą transakcję wieńczy "uścisk dłoni" przez czasoprzestrzeń. Moment, w którym obserwator podejmuje decyzję, który eksperyment wykonać ze szczeliną A czy B, nie ma w tej sytuacji znaczenia. Obserwator ustalił konfigurację układu doświadczalnego i na tej podstawie powstała transakcja...
Więc wolna wola istnieje, ale z góry wiadomo, co zrobię - z pozycji wszechświata, gdzie "mój świat" zakończył swe eksperymenty i transakcje, stając się przeszłością przyszłości.
Przewrotność jest zimną, cyniczną niewiernością, odchodzeniem w dalekie strony od sprawiedliwości. Właśnie sprawiedliwość jest tutaj najbardziej zakwestionowana. Przewrotność to maskowana niegodziwość. Jest ona skandalem, kłamstwem, grzechem najbardziej perfidnym. Polega na odwróceniu prawdy, postawieniu jej na głowie. To ona zasiada na tronie wszelkich manipulacji, niedomówień, przeinaczeń.
Człowiek zawsze był perfidny. Niczym u Gogola, gdzie był wprawdzie jeden człowiek porządny, ale i ten - prawdę mówiąc - świnia. Czym, jak nie zachowaniem perfidnym, było kuszenie Ewy przez Szatana, a następnie Adama przez Ewę?
W Biblii zresztą aż roi się od czynów perfidnych: jednym z najbardziej znanych przypadków była tzw. "sprawa Ezawa". Nieszczęśnik ten sprzedał swemu bratu - bliźniakowi Jakubowi prawo do starszeństwa za... talerz soczewicy. Ezaw zaspokoił głód, zaś Jakub został królem. Czym jest perfidia? To szczególnie złośliwa i szkodliwa dla otoczenia odmiana przewrotności. Ma ona miejsce gdy "chwaląc, krytykuję; przepraszając - obrażam; kusząc, zwodzę; karmiąc - czynię głodnym". Ale - w sposób zamierzony czy też nie? Perfidia niejednokrotnie okazywała się panaceum na rozmaite trudne, wydawałoby się - bez wyjścia - sytuacje. Działać perfidnie znaczy knuć. Knucie zaś jest symbiozą zwodzenia i ukąszeń. Idealną pożywką dla perfidii jest cudza naiwność, nieczyste sumienie i zakłamanie. (Zło perfidią zwyciężaj?)
Stosowana przez wielu władców metoda rządzenia "kijem i marchewką" jest doskonałym przykładem perfidii, jako instrumentu politycznego. Weźmy przykład z krajów bałkańskich, które zostały zaanektowane przez w średniowieczu przez Turcję. Fakt, otomański despota lubował się w represjach wobec Serbów czy Albańczyków, siłą nawracał ich na Islam, ale kiedy już nawrócił oferował przedstawicielom podbitych narodów wysokie stanowiska państwowe. Tak więc opłacało się być posłusznym wobec władzy - wielu buntowników opuszczało leśne ostępy, by skłonić głowę w meczecie. Inna sprawa, że do działań perfidnych sięgali przedstawiciele także innych wyznań - jedną wielką epopeją perfidii były wyprawy krzyżowe, jakie przetoczyły się przez Bliski Wschód na przełomie XI i XII w. Krzyżowcy, których główną intencją było rabowanie zamożnych Żydów i Arabów (a nie obrona Grobu Chrystusa) podążali ku Jerozolimie w aureoli wybawców wiary, uwielbiani przez ówczesnych Europejczyków.
Człowiek perfidny stara się wytworzyć aurę intymnego zbliżenia i poufałości z ofiarą, by - mając go na talerzu - zadać cios. Perfidny. To oczywiście uproszczenie, bowiem w tysiącach przypadków, perfdia nie potrzebuje zbliżenia, a jedynie odpowiednich warunków czy argumentów. W latach 60. odbywał się w Polsce proces obywatela, który publicznie źle wyrażał się o systemie komunistycznym. Sąd go jednak uniewinnił, motywując to następująco: PRL jest krajem socjalistycznym, a więc więc jeszcze nie komunistycznym (choć do tego zdąża). Nie jest więc karalne potępianie systemu, który na razie pozostaje utopią. Jesli obywatel obrazi władzę komunistyczną w czasach komunistycznych, wtedy... O, wtedy to będzie zupełnie inna sprawa.
Perfidny znaczy - wiarołomny. Tyle, że chyba nie do końca w naszym rozumieniu. Przez osobę wiarołomną rozumiemy po prostu zdrajcę. Człowiek perfidny też "łamie naszą wiarę", ale wcale to nie znaczy, że wcześniej uważaliśmy go za sojusznika. On nas po prostu podszedł, wykorzystał moment nieuwagi, zagrał na naszych ambicjach. "Giętka trzcina strzela jak proca, czyli przez skruchę do ataku".
W Biblii zresztą aż roi się od czynów perfidnych: jednym z najbardziej znanych przypadków była tzw. "sprawa Ezawa". Nieszczęśnik ten sprzedał swemu bratu - bliźniakowi Jakubowi prawo do starszeństwa za... talerz soczewicy. Ezaw zaspokoił głód, zaś Jakub został królem. Czym jest perfidia? To szczególnie złośliwa i szkodliwa dla otoczenia odmiana przewrotności. Ma ona miejsce gdy "chwaląc, krytykuję; przepraszając - obrażam; kusząc, zwodzę; karmiąc - czynię głodnym". Ale - w sposób zamierzony czy też nie? Perfidia niejednokrotnie okazywała się panaceum na rozmaite trudne, wydawałoby się - bez wyjścia - sytuacje. Działać perfidnie znaczy knuć. Knucie zaś jest symbiozą zwodzenia i ukąszeń. Idealną pożywką dla perfidii jest cudza naiwność, nieczyste sumienie i zakłamanie. (Zło perfidią zwyciężaj?)
Stosowana przez wielu władców metoda rządzenia "kijem i marchewką" jest doskonałym przykładem perfidii, jako instrumentu politycznego. Weźmy przykład z krajów bałkańskich, które zostały zaanektowane przez w średniowieczu przez Turcję. Fakt, otomański despota lubował się w represjach wobec Serbów czy Albańczyków, siłą nawracał ich na Islam, ale kiedy już nawrócił oferował przedstawicielom podbitych narodów wysokie stanowiska państwowe. Tak więc opłacało się być posłusznym wobec władzy - wielu buntowników opuszczało leśne ostępy, by skłonić głowę w meczecie. Inna sprawa, że do działań perfidnych sięgali przedstawiciele także innych wyznań - jedną wielką epopeją perfidii były wyprawy krzyżowe, jakie przetoczyły się przez Bliski Wschód na przełomie XI i XII w. Krzyżowcy, których główną intencją było rabowanie zamożnych Żydów i Arabów (a nie obrona Grobu Chrystusa) podążali ku Jerozolimie w aureoli wybawców wiary, uwielbiani przez ówczesnych Europejczyków.
Człowiek perfidny stara się wytworzyć aurę intymnego zbliżenia i poufałości z ofiarą, by - mając go na talerzu - zadać cios. Perfidny. To oczywiście uproszczenie, bowiem w tysiącach przypadków, perfdia nie potrzebuje zbliżenia, a jedynie odpowiednich warunków czy argumentów. W latach 60. odbywał się w Polsce proces obywatela, który publicznie źle wyrażał się o systemie komunistycznym. Sąd go jednak uniewinnił, motywując to następująco: PRL jest krajem socjalistycznym, a więc więc jeszcze nie komunistycznym (choć do tego zdąża). Nie jest więc karalne potępianie systemu, który na razie pozostaje utopią. Jesli obywatel obrazi władzę komunistyczną w czasach komunistycznych, wtedy... O, wtedy to będzie zupełnie inna sprawa.
Perfidny znaczy - wiarołomny. Tyle, że chyba nie do końca w naszym rozumieniu. Przez osobę wiarołomną rozumiemy po prostu zdrajcę. Człowiek perfidny też "łamie naszą wiarę", ale wcale to nie znaczy, że wcześniej uważaliśmy go za sojusznika. On nas po prostu podszedł, wykorzystał moment nieuwagi, zagrał na naszych ambicjach. "Giętka trzcina strzela jak proca, czyli przez skruchę do ataku".
Jak nazwać osobę, która ma predyspozycje, tzn. i skłonności (wręcz upodobanie), i wyjątkowo imponujące zdolności do perfidnego sposobu działania w stosunkach z innymi, która w tym zasmakowała, a nawet - jak jakiś fetyszysta - nie wyobraża sobie innego sposobu postępowania i znajduje przyjemność, ba, sens życia, w samym w sobie złośliwym i wręcz okrutnym gnębieniu innych? Mamy dla niej określenie najbardziej zwięzłe i trafiające w samo sedno: perfident.
Brzmi to podobnie jak `konfident' - ale w pełni zasłużenie. Skojarzenie nie jest przypadkowe ani nietrafne. Jeden i drugi to ktoś, kto szkodzi innym, a przy tym czyni to podstępnie, albo z ukrycia, albo, przeciwnie, intensywnie współżyjąc z ofiarą w odpowiedniej masce. Jednakowo śliskie są w obu przypadkach powierzchowność i sposób obcowania z innymi. Ale też różnica jest zasadnicza, wręcz jakościowa.
Perfident to typ osobowości równie odrażający jak konfident, ale wybitniejszy, obdarzony inicjatywą i wyobraźnią. Konfident na ogół jest cudzym narzędziem; choć zdarzają się donosiciele i prowokatorzy - ochotnicy, odgrywający się na całym świecie za swój własny strach czy własną nicość albo załatwiający w ten wykwintny sposób swoje porachunki z innymi.
Również repertuar czynności konfidenta i jego kostiumów określony jest przez innych. On go tylko powiela, rzadko wykazując się własną inwencją, pomysłami racjonalizatorskimi czy niekonwencjonalnym rozegraniem swojego zadania. Popisy dotyczą raczej konfidentów zawodowych niż amatorów i tych wystraszonych. Natomiast perfident to szkodnik suwerenny, a przy tym wirtuoz. Od niego - gdyby nie to, że nie wypada - wiele można by się nauczyć.
Brzmi to podobnie jak `konfident' - ale w pełni zasłużenie. Skojarzenie nie jest przypadkowe ani nietrafne. Jeden i drugi to ktoś, kto szkodzi innym, a przy tym czyni to podstępnie, albo z ukrycia, albo, przeciwnie, intensywnie współżyjąc z ofiarą w odpowiedniej masce. Jednakowo śliskie są w obu przypadkach powierzchowność i sposób obcowania z innymi. Ale też różnica jest zasadnicza, wręcz jakościowa.
Perfident to typ osobowości równie odrażający jak konfident, ale wybitniejszy, obdarzony inicjatywą i wyobraźnią. Konfident na ogół jest cudzym narzędziem; choć zdarzają się donosiciele i prowokatorzy - ochotnicy, odgrywający się na całym świecie za swój własny strach czy własną nicość albo załatwiający w ten wykwintny sposób swoje porachunki z innymi.
Również repertuar czynności konfidenta i jego kostiumów określony jest przez innych. On go tylko powiela, rzadko wykazując się własną inwencją, pomysłami racjonalizatorskimi czy niekonwencjonalnym rozegraniem swojego zadania. Popisy dotyczą raczej konfidentów zawodowych niż amatorów i tych wystraszonych. Natomiast perfident to szkodnik suwerenny, a przy tym wirtuoz. Od niego - gdyby nie to, że nie wypada - wiele można by się nauczyć.
Najczęściej warunkiem jego sukcesu jest ukrywanie prawdziwej własnej tożsamości i kamuflaż własnych intencji, a nawet zamaskowanie samego oddziaływania na tych, których chcemy wykorzystać lub którym chcemy zaszkodzić. Jedną z przesłanek przewagi jest nieświadomość lub ograniczona świadomość obiektu oddziaływań lub zasadniczo błędne zrozumienie intencji sterującego. To korzystne dla siebie nieporozumienie makiawelista dyskontuje, jeśli jest faktem zastanym, sposobnością, ale potrafi też je spowodować własną sugestią, zachętą, wybiegiem czy wykrętem.
Czujesz siłę? Czujesz stabilizację? Kruche mniemanie o własnym życiu. *Ktoś* może wywierać na nas ogromny wpływ, często podświadomie. Gesty mówiące wszystko... a zarazem *nic*. Nicość przytłacza, motywuje do działania. Pociąga dalej i głębiej, widząc niejednokrotnie bezsens własnej tułaczki... własnej słabości względem drugiego człowieka.
Wbrew pozorom łatwo się ocknąć. Żyć obok. Jednakże jeszcze prościej *wrócić*, ku własnemu zdziwieniu. "Nigdy więcej'', czyż nie? Nic z tego...
Wbrew pozorom łatwo się ocknąć. Żyć obok. Jednakże jeszcze prościej *wrócić*, ku własnemu zdziwieniu. "Nigdy więcej'', czyż nie? Nic z tego...
Byt może uznać, że został "oczyszczony''... wypełniło się katharsis dla zmęczonej duszy. Przed sobą widzi kolejne cele, marzenia i problemy, którym musi sprostać. Ewoluował. Stał się częścią snów, tych najbardziej kolorowych! Materia nie zdająca sobie sprawy z własnego istnienia, z wagi trwania w umyśle drugiego człowieka... Gwiezdny pył, gdzieś w przestrzeni będący produktem postępu, a zarazem "śmierci'' najjaśniejszego ciała niebieskiego. Połowiczny upadek, mający te swoje dobre strony, otwierający kolejne drzwi, ukazujący nowe galaktyki. To wszystko przeplata się z poświatą tajemniczości, niewielkiej niepewności i obawy, a także -- co najważniejsze - ulgi. Brnie przez niezbadane zakątki, rozglądając się uważnie, aby móc rozkoszować się tym uczuciem lekkości, jednocześnie dzieląc się nim...
Zagubiony człowieczek znalazł potwierdzenie kilku mądrych teorii, które dawały mu nadzieję i jakieś perspektywy na przyszłość. Uparcie wierzył, że nie ma rzeczy niemożliwych, a wspomniana już wcześniej "magia słowa'' jest w stanie załatwić wszystko... Cóż. Załatwiła, ba. Tylko efekt był nieco inny, odrobinkę inny. Wyznaczony cel zapadł się całkowicie, stracił swój jasny blask! Szara materia, brudna, niechciana. To realny obraz, ten jedyny -- prawdziwy, bez szans na zmianę. Co ciekawe, ból? Nie występuje... Drobne rozczarowanie przed samym sobą gdzieś tkwi, lecz marzenia zawsze pozostaną tylko marzeniami i nie można mieć do siebie o to pretensji. Może czas spoglądać na pewne sprawy okiem bardziej obiektywnym. Punkt widzenia naiwniaka -- idealisty, który stara się za wszelką cenę wypełniać pełnokolorowe, wyśnione obrazy najwyraźniej już nie odpowiadają wymaganiom mentalności *tych* ludzi. Jaki sens w zatracaniu samego siebie i potęgowaniu krzyku?! Żaden... Męczennikiem nie było mi dane być. ... cały ten ból to iluzja.
Zajęcie, hobby, wypełnienie czasu w jakikolwiek z możliwych sposobów. Dalekie od sentymentów, niczym na drugim, przeciwległym biegunie... Spokój?, to dziwne. Czuć stabilizacje, świadomość bycia potrzebnym... potrzebnym rzeczom nieczułym... W końcu *to* wzbudza radość. Czy to istotne... co ją wywołuje?
Może tu tkwi klucz? Rozwiązanie wszelkich bolączek i tego dzieła... Dzieła smutku, rozterki nad nieokreśloną materią. Nad kwestiami, które nie są dostrzegane -- wyimaginowane w chorym umysłe?! Chorej duszy i jej krzyku...
powiedziawszy, oddaliła się w głębię cyfr i znaków. Przepadła?
Może tu tkwi klucz? Rozwiązanie wszelkich bolączek i tego dzieła... Dzieła smutku, rozterki nad nieokreśloną materią. Nad kwestiami, które nie są dostrzegane -- wyimaginowane w chorym umysłe?! Chorej duszy i jej krzyku...
powiedziawszy, oddaliła się w głębię cyfr i znaków. Przepadła?
piątek, 3 maja 2002
Starannie przygotowywałam się do tego spotkania. Perfekcyjny makijaż. Pomalowane paznokcie. Włosy upięte w kok. Szary kostium dodający powagi. Uśmiech numer 5 i emanująca pewność siebie.
Drzwi się otwarły i pewnym krokiem weszłam w krainę umierania. Niemal jak gość. Zdradziła mnie kobieta, która wywoływała nazwiska. Wielu zrozumiało, że to tylko przebranie.
Rozmowa między profesjonalistami. Siłą utrzymywany rzeczowy ton. Bez paniki. Bez histerii. Rozmowa na miarę maskarady.
Zaniepokojeni zerwali się z miejsc w poczekali, a ja pewnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Upiorny stukot obcasów na posadzce. Za drzwiami czekała wolność, przestrzeń. Otwarłam usta, żeby odetchnąć czystym powietrzem, ale nie dobrnęłam do drzwi. Ziemia zawirowała. Wciągnęłam w płuca dławiący zapach własnego lęku.
Potem kilka wpatrujących się we mnie z niepokojem oczu. Walka jeszcze kilka chwil.
W samochodzie zdjęłam biżuterię i apaszkę. Skuliłam się na siedzeniu i pozwoliłam łzom rozmazać makijaż. Rozpuściłam włosy.
Nie było powodu dłużej udawać...
To już 5 lat umierania...
Wciąż na nowo uświadamiam sobie, że to mnie czeka, aż dokonam dzieła. I stanie się...
Drzwi się otwarły i pewnym krokiem weszłam w krainę umierania. Niemal jak gość. Zdradziła mnie kobieta, która wywoływała nazwiska. Wielu zrozumiało, że to tylko przebranie.
Rozmowa między profesjonalistami. Siłą utrzymywany rzeczowy ton. Bez paniki. Bez histerii. Rozmowa na miarę maskarady.
Zaniepokojeni zerwali się z miejsc w poczekali, a ja pewnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Upiorny stukot obcasów na posadzce. Za drzwiami czekała wolność, przestrzeń. Otwarłam usta, żeby odetchnąć czystym powietrzem, ale nie dobrnęłam do drzwi. Ziemia zawirowała. Wciągnęłam w płuca dławiący zapach własnego lęku.
Potem kilka wpatrujących się we mnie z niepokojem oczu. Walka jeszcze kilka chwil.
W samochodzie zdjęłam biżuterię i apaszkę. Skuliłam się na siedzeniu i pozwoliłam łzom rozmazać makijaż. Rozpuściłam włosy.
Nie było powodu dłużej udawać...
To już 5 lat umierania...
Wciąż na nowo uświadamiam sobie, że to mnie czeka, aż dokonam dzieła. I stanie się...
sobota, 27 kwietnia 2002
Kiedy człowiek chce zmusić Boga do mówienia, kiedy chce Nim manipulować, albo zawłaszczyć Go sobie, On milczy. Nasze głupie, egoistyczne pytania Bóg pomija milczeniem. Nie rozwiązuje naszych problemów obszernymi wyjaśnieniami. Kto ma odwagę wytrzymać milczenie Boga, temu On sam stopniowo przekaże wszystkie potrzebne odpowiedzi. Gdyby Bóg zawsze udzielał bezpośrednich odpowiedzi, my nigdy nie przestalibyśmy stawiać Mu zbędnych pytań. Milczenie Boga ma nam pomóc...
No i zamilkł. W zasadzie milknął stopniowo i w potoku własnych słów tego nie zauważyłam. Aż do momentu kiedy zamknęłam usta i odpowiedziała mi cisza.
No i zamilkłam. Nawet tutaj trudno mi pisać. Ludzie czują się dziwnie w moim towarzystwie. Patrzę. Uśmiecham się. Zadaję czasem pytania.
Towarzyszy mi nieustannie spokój i dystans. Zadziwiające, zważywszy okoliczności...
No i zamilkł. W zasadzie milknął stopniowo i w potoku własnych słów tego nie zauważyłam. Aż do momentu kiedy zamknęłam usta i odpowiedziała mi cisza.
No i zamilkłam. Nawet tutaj trudno mi pisać. Ludzie czują się dziwnie w moim towarzystwie. Patrzę. Uśmiecham się. Zadaję czasem pytania.
Towarzyszy mi nieustannie spokój i dystans. Zadziwiające, zważywszy okoliczności...
Przyczyną większości konfliktów jest wiara w krasnoludki.
Krasnoludek jest onomatoidem, a zatem nazwą, która nie posiada desygnatu, i należy zauważyć, że jeśli ktoś wierzy w krasnoludki to zazwyczaj również wierzy w inne onomatoidy, takie jak miłość i zaufanie, i prawda i uczciwość...
... i wydaje mu się, że inni w nie także wierzą, zresztą nie bez powodu, bo ludzie lubią wierzyć w onomatoidy. To takie przyjemne. A jeśli zakłada, że inni również, to szuka z nimi porozumienia. I nieraz znajduje. Zapomina jednak, że onmatoid nie ma desygnatu, a zatem nasz delikwent onomatoido-wierny nie może nigdy stwierdzić w żaden sposób, czy jego rozumienie onmatoidów ma jakiekolwiek odzwierciedlenie w rozumieniu tych samych onomatoidów przez innych, co niechybnie prowadzi do powstawania konfliktów.
A zatem, wszystko przez te wstrętne krasnoludki
CBDD.
Krasnoludek jest onomatoidem, a zatem nazwą, która nie posiada desygnatu, i należy zauważyć, że jeśli ktoś wierzy w krasnoludki to zazwyczaj również wierzy w inne onomatoidy, takie jak miłość i zaufanie, i prawda i uczciwość...
... i wydaje mu się, że inni w nie także wierzą, zresztą nie bez powodu, bo ludzie lubią wierzyć w onomatoidy. To takie przyjemne. A jeśli zakłada, że inni również, to szuka z nimi porozumienia. I nieraz znajduje. Zapomina jednak, że onmatoid nie ma desygnatu, a zatem nasz delikwent onomatoido-wierny nie może nigdy stwierdzić w żaden sposób, czy jego rozumienie onmatoidów ma jakiekolwiek odzwierciedlenie w rozumieniu tych samych onomatoidów przez innych, co niechybnie prowadzi do powstawania konfliktów.
A zatem, wszystko przez te wstrętne krasnoludki
CBDD.
negocjacje
W negocjacjach nie chodzi o to, co powiesz, ale o to, co przemilczysz.
Nie o to, jakich słów użyjesz, ale raczej jak długą ciszę zastosujesz.
Nie o to, jakich słów użyjesz, ale raczej jak długą ciszę zastosujesz.
niedziela, 21 kwietnia 2002
Wczoraj minął kolejny rok. Jak zawsze urodziny nastroiły mnie dekadencko i sentymentalnie. Przemijanie. Upływ czasu.
Znowu zadałam sobie pytanie o czas. A w zasadzie o to, jak go wykorzystuję. Mogłabym chyba lepiej, co nie znaczy - bardziej, intensywniej. Ktoś mi życzył, żebym przestała stawiać sobie tak wysoko poprzeczkę.
Usłyszałam wiele różnych opinii na mój temat. Ktoś powiedział, że nie spotkał jeszcze tak uporządkowanej wewnętrznie i ukształtowanej osoby. Inny życzył odnalezienia się w życiu. Ktoś otwartości, a ktoś tę otwartość chwalił i kazał "tak trzymać".
Jestem taką, jaką daję się poznać. Manipuluję swoim wizerunkiem. Oferuję wycinki prawdy. Tyle ile ktoś może znieść.
Bo nie spotkałam jeszcze kogoś, kto się nie ugnie pod ciężarem całej prawdy.
Znowu zadałam sobie pytanie o czas. A w zasadzie o to, jak go wykorzystuję. Mogłabym chyba lepiej, co nie znaczy - bardziej, intensywniej. Ktoś mi życzył, żebym przestała stawiać sobie tak wysoko poprzeczkę.
Usłyszałam wiele różnych opinii na mój temat. Ktoś powiedział, że nie spotkał jeszcze tak uporządkowanej wewnętrznie i ukształtowanej osoby. Inny życzył odnalezienia się w życiu. Ktoś otwartości, a ktoś tę otwartość chwalił i kazał "tak trzymać".
Jestem taką, jaką daję się poznać. Manipuluję swoim wizerunkiem. Oferuję wycinki prawdy. Tyle ile ktoś może znieść.
Bo nie spotkałam jeszcze kogoś, kto się nie ugnie pod ciężarem całej prawdy.
piątek, 19 kwietnia 2002
Vonda Shepard
I Only Want To Be With You
I don't know what is that makes me love you so
I only know I never wanna let you go
'Cause you started something, can't you see?
That ever since we met you've ahd a hold on me
It happens to be true
I only want to be with you
It doesn't matter where you go or what you do
I wanna spend each moment of the day with you
Look what has happened with just one kiss
I never knew that I could be in love like this
It's crazy but it's true
I only want to be with you
You stopped and smiled at me, asked me if I'd care to dance
I fell into your open arms and I didn't stand a chance
Now listen honey, I just wanna be beside you everywhere
As long as we're together, honey, I don't care
'Cause you started something, can't you see
That ever since we met you've had a hold on me
No matter what you do
I only want to be with you
No matter what you do
I only want to be with you
I Only Want To Be With You
I don't know what is that makes me love you so
I only know I never wanna let you go
'Cause you started something, can't you see?
That ever since we met you've ahd a hold on me
It happens to be true
I only want to be with you
It doesn't matter where you go or what you do
I wanna spend each moment of the day with you
Look what has happened with just one kiss
I never knew that I could be in love like this
It's crazy but it's true
I only want to be with you
You stopped and smiled at me, asked me if I'd care to dance
I fell into your open arms and I didn't stand a chance
Now listen honey, I just wanna be beside you everywhere
As long as we're together, honey, I don't care
'Cause you started something, can't you see
That ever since we met you've had a hold on me
No matter what you do
I only want to be with you
No matter what you do
I only want to be with you
czwartek, 18 kwietnia 2002
niedziela, 14 kwietnia 2002
Poszłam na pustynię, żeby spotkać samą siebie.
Na początku miło. Odnalazłam spokój, samotność. Bezruch nie przerażał. Mogłam krzyczeć, śmiać się lub płakać i nikt tego nie widział. Nikt nie pytał.
Miałam przed oczami nieogarniony horyzont. Żadnych śladów ręki ludzkiej - tylko piach aż po kres spalonej słońcem ziemi. Wiatr wyczyścił ją z wszystkich ozdób. I z wszystkich niedomówień.
Nie było się za czym schować. Pozostała bolesna uczciwość i dosłowność. Wszystko stało się proste jak pragnienie.
Czas wirował z tumanami pyłu. Osamotnienie. Pragnienie. Strach.
Potem się zgubiłam.
A może właśnie wcześniej.
Na początku miło. Odnalazłam spokój, samotność. Bezruch nie przerażał. Mogłam krzyczeć, śmiać się lub płakać i nikt tego nie widział. Nikt nie pytał.
Miałam przed oczami nieogarniony horyzont. Żadnych śladów ręki ludzkiej - tylko piach aż po kres spalonej słońcem ziemi. Wiatr wyczyścił ją z wszystkich ozdób. I z wszystkich niedomówień.
Nie było się za czym schować. Pozostała bolesna uczciwość i dosłowność. Wszystko stało się proste jak pragnienie.
Czas wirował z tumanami pyłu. Osamotnienie. Pragnienie. Strach.
Potem się zgubiłam.
A może właśnie wcześniej.
środa, 3 kwietnia 2002
Żonglując skojarzeniami rozkręciłam spiralę myśli. Pędziły szybciej niż mogłam za nimi podążać. Nie mogłam stać w miejscu i rzuciłam się w pogoń za nimi. Poczułam na ustach palący smak szaleństwa.
Na koniec spytałam, dlaczego mi to robi. I nadal nie wiem. Może po prostu jest kapryśny. A może widzi coś, co jeszcze nie ukazało się moim oczom. O czym jeszcze nawet nie marzę.
Na koniec spytałam, dlaczego mi to robi. I nadal nie wiem. Może po prostu jest kapryśny. A może widzi coś, co jeszcze nie ukazało się moim oczom. O czym jeszcze nawet nie marzę.
niedziela, 31 marca 2002
Skasuj bloga. Wykasuj z serwera wszystkie pliki. Zmień nazwę linku, żeby nawet nie było śladu po nim. W końcu jest niebezpieczny.
Taka myśl nie opuszcza mnie od kilku dni. Ale wiem równocześnie, że jest on integralną częścią mojej strony. I że jest dla mnie ważny.
Nie wiem, co dokładnie wynika z lektury tych wpisów. Czasem nie dbam o to. Czasem mnie to przeraża. Czasem fascynuje.
A czasem po prostu mam nadzieję, że ten dziennik załatwi za mnie sprawy, których sama nie mam odwagi podjąć.
Taka myśl nie opuszcza mnie od kilku dni. Ale wiem równocześnie, że jest on integralną częścią mojej strony. I że jest dla mnie ważny.
Nie wiem, co dokładnie wynika z lektury tych wpisów. Czasem nie dbam o to. Czasem mnie to przeraża. Czasem fascynuje.
A czasem po prostu mam nadzieję, że ten dziennik załatwi za mnie sprawy, których sama nie mam odwagi podjąć.
czwartek, 28 marca 2002
wtorek, 26 marca 2002
Nie za siedmioma rzekami, nie za siedmioma górami, nie księżniczce, nie księciu, spełniło się to co tęskniło, to co pragnęło, cisnęło, kochało, drgało na dnie serca.
Bajka jakich mało. Bajka moja i Twoja.
Nie trafi do książeczek dla dzieci, nie zdobędzie ilustracji. Jedynie świeża pamięć może oddać obraz. Mogłabym też dopisać dobre zakończenie jako że żyli długo i szczęśliwie.
Ale nie żyli, ani długo, ani szczęśliwie.
Bynajmniej nie ona. Bo jakże żyć bez Niego. Jakże się budzić, ubierać, patrzeć w słońce, jak się uśmiechać, jak zasypiać, jak łamać chleb na dwoje, troje, czworo.
Jak? Wcisnąć gaz i już nie myśleć, nie pamiętać, nie kochać, nie żyć. W drzewo uderzyć. Kiedy nie żyje się dla siebie, więc dla kogo? Dla Niego? Ile? Miesiąc, dwa, rok? To, że ona nie mówi, że zaciska zęby, że się uśmiecha, że nie pyta. To nic nie znaczy.
A może znaczy więcej niż gdyby pytała. Może tak bardzo boli, że nawet nie ma odwagi zapytać, może nie ma odwagi dać poznać. Chce być taka ponad, ponad realność, ponad ból. Chce dawać tylko radość, zostawiać ciepło i miłe wspomnienia.
Ale nie jest przecież twardzielem. Nie ze skały ma serce. Nie umie kazać przestać uciekać łzom po policzkach, nie umie zatrzymać szlochu w gardle, a przerażenia i smutku zamienić na uśmiech. Nie potrafi. Nie jest ideałem, bogiem, herosem. Jest kobietą. Wierną i oddaną. Kochającą ponad własne siły i możliwości, ponad życie, ponad wszystko co stworzone, wyobrażone i ponad to co niewyobrażalne. Nie kochająca za coś, nie kochająca pomimo czegoś. Kocha za nic. Nie pomimo czegoś, bo wszystko zbyt doskonałe, aby owe pomimo odnaleźć. Obiecała sobie i wszystkim niemym, nieistniejącym świadkom, własnym czterem ścianom, przedmiotom, książkom, meblom, że tylko raz. Jeden jedyny. Że tylko spojrzenie, że podanie ręki, żadnych uścisków, pocałunków, dotknięć. Kilka słów. Tylko tyle. Aby dalej żyć, aby zatrzasnąć szufladę, założyć kłódkę. Nalepić kartkę: ZAMKNIĘTE. Upchnąć do środka obie noce, kilka dni, parę wspomnień. Spalić w ciemności karteczkę, zdjęcia, listy, zapomnieć adres, imię, nazwisko, osobę, istnienie. Aby dalej żyć.
Chciała i dostała. Spojrzenie, podanie ręki, uścisk, dotknięcie, pocałunek, noc. Dostała swój spacer z wodą i księżycem. A wszystko we mgle. Otulone, gorące choć zimne. Wszystko dla niej. Wszystko od Niego. Miała się obudzić i pożegnać. Chłodno, chłodniej, lodowato. Odjechać w drugą stronę. Nie obok Niego, nie z Grechutą w tle. Miała...
Nie umiała. Ona nawet nie chciała. Odjeżdżając kochała go bardziej, niż sama mogła sobie wyobrazić. Niż sama mogła pojąć, zmysłami objąć. Doświadczyć. Chciała go zatrzymać, chciała coś zrobić, aby nie odchodził, aby został jeszcze tylko na wieczność. Tylko do końca. Jej bądź Jego. Do końca świata, do końca dusz wędrówki. Nie umiała. A przecież miała być doskonała. A była tylko kobietą. Kobietą niższego gatunku, bo ślepą i głuchą, obolałą, spragnioną, wykończoną. Kobieta - niekobieta.
Rozpierała ją tęsknota i cierpienie. Jej marzenie odchodziło, odjeżdżało, oddalało się. Mogła wybiec z samochodu i kazać mu przestać. Gdyby się nie zgodził mogła błagać, prosić, obiecać mu wszystkie cuda świata. Ale była "twarda". Siedziała w samochodzie i wpatrywała się w nieistniejący punkt. Odwróciła głowę, aby nie widział, że płacze. Tylko te łzy, których ukryć się nie dało, tylko ten szloch, którego nie umiało zagłuszyć grające radio.
Odjechał. Mogła jeszcze wysiąść z samochodu i pobiec. Pobiec za Nim. Tylko po co?
Nie wysiadła z samochodu, nie pobiegła. Nie otarła łez, nie przestała płakać. Odjechała.
Zjechała na lewy pas i wcisnęła gaz. Droga była prosta, szeroka i pusta. Wszystko co było mijała z prawej strony. Wszystko po lewej zlewało się w jednolitą masę. Gdyby miała trochę odwagi i trochę więcej determinacji. Gdyby miała mniej rozumu. Mogłaby już przestać cierpieć, mogłaby już nie myśleć, już nie płakać. Wszystko stałoby się niebytem. Nawet po niej niewiele by zostało. Noc w noc kąpała w jeziorze, w pełni księżyca płakała. Ale nie umiała. W uszach ciągle dźwięczały słowa matki:
"Pamiętaj córeczko, nie żyje się dla siebie. Żyje się zawsze dla innych. Bądź jak wiatr. Nie taki, co leci przez życie niezauważony, nie taki, co zostawia po sobie tylko połamane serca. Bądź jak wiatr dzięki któremu wszystko będzie mogło na czas kwitnąć i owocować."
Była jak wiatr. Tym, których kochała, potrafiła oddać własne życie. Modliła się o to aby wszystko, co złe, dotykało ją. Aby oni byli szczęśliwi. Modliła się też za Niego. Żeby spełniały się Jego marzenia i urzeczywistniały plany. Tak bardzo chciała aby wrócił. To nic, że nie do niej, że daleko i że może już nigdy go nie zobaczyć. Ale odzyskałaby spokój, już nie drżała o Niego, już się nie martwiła. Ale najważniejsze było to czego chciał On.
Znów pobijała rekordy prędkości. Jak najszybciej być w domu, jak najszybciej obok Niego. Obok Jego zdjęć. Obok Jego listów. Jak najszybciej zacząć pisać - pisać do Niego. Przelać tą wielką miłość na papier. Oddać jej każdy gest, nieme słowo, każde dotknięcie i pocałunek. Kocham Cię, kocham, kocham, kocham. Jesteś moim marzeniem i marzeń spełnieniem. Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham Cię i ubóstwiam. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć, że mógłbyś nagle odejść z mojego życia, wydrzeć mi się z serca, zostawiając otchłań i dziurę na wylot. Zabrać mi tęsknotę i łzy. Zabrać oczekiwanie na listy, spotkania, nocne marzenia, że jesteś obok, że jesteś we mnie, że właśnie mnie kochasz, pożądasz, posiadasz. Jesteś wszystkim czego pragnę. Nie chcę nikogo innego. Chcę Ciebie. Na Twoich warunkach i na Twoich zasadach. Z poszanowaniem Twoich decyzji. CIEBIE.
Bo szczęście i pragnienie to Ty. Piękno i zbawienie to również Ty. Jestem niewolnicą, która nie walczy o wolność. A ja pragnę tylko aby już tak pozostało na zawsze, do końca, do końca świata, do końca życia, do końca.
Stek bzdur...?
Bajka jakich mało. Bajka moja i Twoja.
Nie trafi do książeczek dla dzieci, nie zdobędzie ilustracji. Jedynie świeża pamięć może oddać obraz. Mogłabym też dopisać dobre zakończenie jako że żyli długo i szczęśliwie.
Ale nie żyli, ani długo, ani szczęśliwie.
Bynajmniej nie ona. Bo jakże żyć bez Niego. Jakże się budzić, ubierać, patrzeć w słońce, jak się uśmiechać, jak zasypiać, jak łamać chleb na dwoje, troje, czworo.
Jak? Wcisnąć gaz i już nie myśleć, nie pamiętać, nie kochać, nie żyć. W drzewo uderzyć. Kiedy nie żyje się dla siebie, więc dla kogo? Dla Niego? Ile? Miesiąc, dwa, rok? To, że ona nie mówi, że zaciska zęby, że się uśmiecha, że nie pyta. To nic nie znaczy.
A może znaczy więcej niż gdyby pytała. Może tak bardzo boli, że nawet nie ma odwagi zapytać, może nie ma odwagi dać poznać. Chce być taka ponad, ponad realność, ponad ból. Chce dawać tylko radość, zostawiać ciepło i miłe wspomnienia.
Ale nie jest przecież twardzielem. Nie ze skały ma serce. Nie umie kazać przestać uciekać łzom po policzkach, nie umie zatrzymać szlochu w gardle, a przerażenia i smutku zamienić na uśmiech. Nie potrafi. Nie jest ideałem, bogiem, herosem. Jest kobietą. Wierną i oddaną. Kochającą ponad własne siły i możliwości, ponad życie, ponad wszystko co stworzone, wyobrażone i ponad to co niewyobrażalne. Nie kochająca za coś, nie kochająca pomimo czegoś. Kocha za nic. Nie pomimo czegoś, bo wszystko zbyt doskonałe, aby owe pomimo odnaleźć. Obiecała sobie i wszystkim niemym, nieistniejącym świadkom, własnym czterem ścianom, przedmiotom, książkom, meblom, że tylko raz. Jeden jedyny. Że tylko spojrzenie, że podanie ręki, żadnych uścisków, pocałunków, dotknięć. Kilka słów. Tylko tyle. Aby dalej żyć, aby zatrzasnąć szufladę, założyć kłódkę. Nalepić kartkę: ZAMKNIĘTE. Upchnąć do środka obie noce, kilka dni, parę wspomnień. Spalić w ciemności karteczkę, zdjęcia, listy, zapomnieć adres, imię, nazwisko, osobę, istnienie. Aby dalej żyć.
Chciała i dostała. Spojrzenie, podanie ręki, uścisk, dotknięcie, pocałunek, noc. Dostała swój spacer z wodą i księżycem. A wszystko we mgle. Otulone, gorące choć zimne. Wszystko dla niej. Wszystko od Niego. Miała się obudzić i pożegnać. Chłodno, chłodniej, lodowato. Odjechać w drugą stronę. Nie obok Niego, nie z Grechutą w tle. Miała...
Nie umiała. Ona nawet nie chciała. Odjeżdżając kochała go bardziej, niż sama mogła sobie wyobrazić. Niż sama mogła pojąć, zmysłami objąć. Doświadczyć. Chciała go zatrzymać, chciała coś zrobić, aby nie odchodził, aby został jeszcze tylko na wieczność. Tylko do końca. Jej bądź Jego. Do końca świata, do końca dusz wędrówki. Nie umiała. A przecież miała być doskonała. A była tylko kobietą. Kobietą niższego gatunku, bo ślepą i głuchą, obolałą, spragnioną, wykończoną. Kobieta - niekobieta.
Rozpierała ją tęsknota i cierpienie. Jej marzenie odchodziło, odjeżdżało, oddalało się. Mogła wybiec z samochodu i kazać mu przestać. Gdyby się nie zgodził mogła błagać, prosić, obiecać mu wszystkie cuda świata. Ale była "twarda". Siedziała w samochodzie i wpatrywała się w nieistniejący punkt. Odwróciła głowę, aby nie widział, że płacze. Tylko te łzy, których ukryć się nie dało, tylko ten szloch, którego nie umiało zagłuszyć grające radio.
Odjechał. Mogła jeszcze wysiąść z samochodu i pobiec. Pobiec za Nim. Tylko po co?
Nie wysiadła z samochodu, nie pobiegła. Nie otarła łez, nie przestała płakać. Odjechała.
Zjechała na lewy pas i wcisnęła gaz. Droga była prosta, szeroka i pusta. Wszystko co było mijała z prawej strony. Wszystko po lewej zlewało się w jednolitą masę. Gdyby miała trochę odwagi i trochę więcej determinacji. Gdyby miała mniej rozumu. Mogłaby już przestać cierpieć, mogłaby już nie myśleć, już nie płakać. Wszystko stałoby się niebytem. Nawet po niej niewiele by zostało. Noc w noc kąpała w jeziorze, w pełni księżyca płakała. Ale nie umiała. W uszach ciągle dźwięczały słowa matki:
"Pamiętaj córeczko, nie żyje się dla siebie. Żyje się zawsze dla innych. Bądź jak wiatr. Nie taki, co leci przez życie niezauważony, nie taki, co zostawia po sobie tylko połamane serca. Bądź jak wiatr dzięki któremu wszystko będzie mogło na czas kwitnąć i owocować."
Była jak wiatr. Tym, których kochała, potrafiła oddać własne życie. Modliła się o to aby wszystko, co złe, dotykało ją. Aby oni byli szczęśliwi. Modliła się też za Niego. Żeby spełniały się Jego marzenia i urzeczywistniały plany. Tak bardzo chciała aby wrócił. To nic, że nie do niej, że daleko i że może już nigdy go nie zobaczyć. Ale odzyskałaby spokój, już nie drżała o Niego, już się nie martwiła. Ale najważniejsze było to czego chciał On.
Znów pobijała rekordy prędkości. Jak najszybciej być w domu, jak najszybciej obok Niego. Obok Jego zdjęć. Obok Jego listów. Jak najszybciej zacząć pisać - pisać do Niego. Przelać tą wielką miłość na papier. Oddać jej każdy gest, nieme słowo, każde dotknięcie i pocałunek. Kocham Cię, kocham, kocham, kocham. Jesteś moim marzeniem i marzeń spełnieniem. Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham Cię i ubóstwiam. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć, że mógłbyś nagle odejść z mojego życia, wydrzeć mi się z serca, zostawiając otchłań i dziurę na wylot. Zabrać mi tęsknotę i łzy. Zabrać oczekiwanie na listy, spotkania, nocne marzenia, że jesteś obok, że jesteś we mnie, że właśnie mnie kochasz, pożądasz, posiadasz. Jesteś wszystkim czego pragnę. Nie chcę nikogo innego. Chcę Ciebie. Na Twoich warunkach i na Twoich zasadach. Z poszanowaniem Twoich decyzji. CIEBIE.
Bo szczęście i pragnienie to Ty. Piękno i zbawienie to również Ty. Jestem niewolnicą, która nie walczy o wolność. A ja pragnę tylko aby już tak pozostało na zawsze, do końca, do końca świata, do końca życia, do końca.
Stek bzdur...?
niedziela, 24 marca 2002
sobota, 23 marca 2002
czwartek, 21 marca 2002
poniedziałek, 18 marca 2002
Vaya Con Dios
What´s A Woman
What´s a woman when a man
Don´t stand by her side?
What´s a woman when a man
Has secrets to hide?
She´ll be weak
She´ll be strong
Struggle hard
For so long
What´s a woman when a man
(What´s a man wihtout a woman?)
Don´t go by the rule?
What´s a woman when a man
(What´s a men without a woman?)
Makes her feel like a fool?
When right
Turns to wrong
She will try
To hold on to the ghosts of the past
When love was to last
Dreams from the past
Faded so fast
All alone
In the dark
She will swear
He´ll never mislead her again
All those dreams from the past
Faded so fast
Ghosts of the past
When love was to last
All alone
In the dark
She will swear cross her heart
Never again
Cross my heart
Never again
Od bardzo dawna ta piosenka nie dawała mi spokoju. No i wreszcie ją dopadłam. A w zasadzie to ona dopadła mnie.
What´s A Woman
What´s a woman when a man
Don´t stand by her side?
What´s a woman when a man
Has secrets to hide?
She´ll be weak
She´ll be strong
Struggle hard
For so long
What´s a woman when a man
(What´s a man wihtout a woman?)
Don´t go by the rule?
What´s a woman when a man
(What´s a men without a woman?)
Makes her feel like a fool?
When right
Turns to wrong
She will try
To hold on to the ghosts of the past
When love was to last
Dreams from the past
Faded so fast
All alone
In the dark
She will swear
He´ll never mislead her again
All those dreams from the past
Faded so fast
Ghosts of the past
When love was to last
All alone
In the dark
She will swear cross her heart
Never again
Cross my heart
Never again
Od bardzo dawna ta piosenka nie dawała mi spokoju. No i wreszcie ją dopadłam. A w zasadzie to ona dopadła mnie.
Katarzyna Groniec i Robert Janowski
Na strunach szyn
To znaczy tak niewiele, prawie nic
W półmroku twoja twarz, monety błysk
Tylko dotknięcie ciepłe rąk
Gdzieś w tunelu metra song
Na twardej ławce kilka słów
Jakaś ballada, jakiś blues.
Czy może świat odmienić jeden gest
i czyjeś słowa dwa, co brzmią jak wiersz?
Bilet powrotny czytam dziś
Jak do ciebie nie wysłany list
Może odnajdę właśnie tu
Miejsce na ziemi, mały punkt.
Ref.: Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
w zamęcie wokół nas?
Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, na strunach szyn
orkiestra może grać.
Szukałem ciebie długo, dobrze wiem
Nie muszę dalej iść, by znaleźć cel
Koniec podróży dobrze znam
To twój uśmiech, twoja twarz
Jeszcze nie odchodź, powiedz mi,
Że chcesz na zawsze ze mną być
To znaczy tak nie wiele, tylko my
Kto z nas obudzi się, czy ja czy ty
Bo rzeczywistość była snem
Noc za nocą, dzień za dniem
Czy mam powiedzieć "Kocham cię"
Czy poprosić "Zostań, nie zostawiaj mnie"?
Ref.: Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
w zamęcie wokół nas.
Sens nie wyznanych słów
Dźwięk nie zagranych nut
W mrok w tunel miłość ze mną wejdź
Nie mów nic, na strunach szyn
orkiestra może grać.
No i kolejny staroć, który zawładnął moim umysłem i dźwięczy mi w głowie od kilku tygodni...
Na strunach szyn
To znaczy tak niewiele, prawie nic
W półmroku twoja twarz, monety błysk
Tylko dotknięcie ciepłe rąk
Gdzieś w tunelu metra song
Na twardej ławce kilka słów
Jakaś ballada, jakiś blues.
Czy może świat odmienić jeden gest
i czyjeś słowa dwa, co brzmią jak wiersz?
Bilet powrotny czytam dziś
Jak do ciebie nie wysłany list
Może odnajdę właśnie tu
Miejsce na ziemi, mały punkt.
Ref.: Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
w zamęcie wokół nas?
Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, na strunach szyn
orkiestra może grać.
Szukałem ciebie długo, dobrze wiem
Nie muszę dalej iść, by znaleźć cel
Koniec podróży dobrze znam
To twój uśmiech, twoja twarz
Jeszcze nie odchodź, powiedz mi,
Że chcesz na zawsze ze mną być
To znaczy tak nie wiele, tylko my
Kto z nas obudzi się, czy ja czy ty
Bo rzeczywistość była snem
Noc za nocą, dzień za dniem
Czy mam powiedzieć "Kocham cię"
Czy poprosić "Zostań, nie zostawiaj mnie"?
Ref.: Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
w zamęcie wokół nas.
Sens nie wyznanych słów
Dźwięk nie zagranych nut
W mrok w tunel miłość ze mną wejdź
Nie mów nic, na strunach szyn
orkiestra może grać.
No i kolejny staroć, który zawładnął moim umysłem i dźwięczy mi w głowie od kilku tygodni...
niedziela, 17 marca 2002
Nasza znajomość to słowa
łączące setki kilometrów
ale jak wiele powiedziały o człowieku
nie od razu, nachalnie i nieprzekonywująco
lecz spotkanie za spotkaniem
podawały dłoń przyjaźni
troskliwie opatrywały rany
przekomarzały się figlarnie
badawczo pytały
budowały wieże lecz nie Babel
bo nasza nie rozpadnie się
wznoszona przez dwóch budowniczych
w tym samym języku
a tam na szczycie jest mały pokoik
w jego ścianach rozbrzmiewa szept :
może w innych okolicznościach....
[Andmel]
Te słowa wcale nie były kierowane do mnie. Ale tak mi się dziś dobrze skojarzyły.
Zrozumiałam.
Poczułam...
łączące setki kilometrów
ale jak wiele powiedziały o człowieku
nie od razu, nachalnie i nieprzekonywująco
lecz spotkanie za spotkaniem
podawały dłoń przyjaźni
troskliwie opatrywały rany
przekomarzały się figlarnie
badawczo pytały
budowały wieże lecz nie Babel
bo nasza nie rozpadnie się
wznoszona przez dwóch budowniczych
w tym samym języku
a tam na szczycie jest mały pokoik
w jego ścianach rozbrzmiewa szept :
może w innych okolicznościach....
[Andmel]
Te słowa wcale nie były kierowane do mnie. Ale tak mi się dziś dobrze skojarzyły.
Zrozumiałam.
Poczułam...
sobota, 16 marca 2002
piątek, 15 marca 2002
czwartek, 14 marca 2002
Uczucia
muz. W. Gogolewski, sł. A. Ozga, wyk. Michał Bajor
Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne
Dopóki prąd, ciepły prąd tego snu
Nie uniesie cię stąd
Ja wciąż będę tu, zostanę tu
Będę trzymał twą dłoń
Żeby żaden strach niedorzeczny
Burz nie zbudził w twoich snach
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych
Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Zanim noc strzępów dnia nie przemieni w baśnie
Nim ciepły prąd zmyli myśli twych bieg
I popłyną na ląd
Hen zza siedmiu rzek, i gór, i mórz
Ja wiem już
Nie pójdę stąd
Gdy przemierzysz snu oceany wietrzne
Dalej będę tu
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych
Sen
Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne
muz. W. Gogolewski, sł. A. Ozga, wyk. Michał Bajor
Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne
Dopóki prąd, ciepły prąd tego snu
Nie uniesie cię stąd
Ja wciąż będę tu, zostanę tu
Będę trzymał twą dłoń
Żeby żaden strach niedorzeczny
Burz nie zbudził w twoich snach
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych
Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Zanim noc strzępów dnia nie przemieni w baśnie
Nim ciepły prąd zmyli myśli twych bieg
I popłyną na ląd
Hen zza siedmiu rzek, i gór, i mórz
Ja wiem już
Nie pójdę stąd
Gdy przemierzysz snu oceany wietrzne
Dalej będę tu
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych
Sen
Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne
środa, 13 marca 2002
Sztuka jest postawą, procesem, drogą życia.
Jest ewolucją idei w formę.
Bierze rzeczy małe, wydające się nieistotnymi
W naszym codziennym życiu,
i przez indywidualną ekspresję,
zmienia je w coś podniosłego i wartościowego.
Wszyscy jesteśmy alchemikami.
Możemy nadać kolor i żywotność
Większości ospałych i apatycznych przejawów życia
Po prostu rozpoznając
Nieskończony surowiec jakiego dostarcza nam życie.
Niezwykle zasadniczym w naszej naturze
jest parcie naprzód,
ekspresja, poszukiwanie,
by wyrwać się z ograniczeń, które sobie narzucamy.
Wraz z dyscypliną, wyobraźnią, otwartością umysłu i serca,
nasze życie może stać się ... dziełem sztuki.
Jest ewolucją idei w formę.
Bierze rzeczy małe, wydające się nieistotnymi
W naszym codziennym życiu,
i przez indywidualną ekspresję,
zmienia je w coś podniosłego i wartościowego.
Wszyscy jesteśmy alchemikami.
Możemy nadać kolor i żywotność
Większości ospałych i apatycznych przejawów życia
Po prostu rozpoznając
Nieskończony surowiec jakiego dostarcza nam życie.
Niezwykle zasadniczym w naszej naturze
jest parcie naprzód,
ekspresja, poszukiwanie,
by wyrwać się z ograniczeń, które sobie narzucamy.
Wraz z dyscypliną, wyobraźnią, otwartością umysłu i serca,
nasze życie może stać się ... dziełem sztuki.
wtorek, 12 marca 2002
Dziś przyjrzałam się uważnie statystykom oglądalności mojej strony. I zadumałam się.
Jest chyba kilka osób, które zagląda tu dość regularnie, kto wie, może nawet śledzi moje pokładowe wyznania... Dlaczego? Czy to banalna chęć podglądania, zajrzenia za kulisy czyjegoś życia, podsłuchania myśli?
Inni przychodzą tylko raz. Zdegustowani tym, że nie zobaczyli tego, czego się spodziewali.
Jest chyba kilka osób, które zagląda tu dość regularnie, kto wie, może nawet śledzi moje pokładowe wyznania... Dlaczego? Czy to banalna chęć podglądania, zajrzenia za kulisy czyjegoś życia, podsłuchania myśli?
Inni przychodzą tylko raz. Zdegustowani tym, że nie zobaczyli tego, czego się spodziewali.
poniedziałek, 11 marca 2002
Z rozmow na ircu
"bog stworzyl najpierw mezczyzne bo musial zaczynac od zera"
"w takim razie czym jest kobieta stworzona z zebra Adama?"
"bóg stworzyl meszczyzne a potem naprawil swoj blad"
"myslisz ze dlaczego kobiety sie maluja i prefumuja ??? :)))) widzisz.. faceci no prostu nie musza"
"wiec to bylo tak.. Bog i Adam pili sobie Luksusowa siedzac na chmurce... w pewnym momencie Adam sie przechylil, i prawie wypadl, naszczescie Bog mimo swojego wieku nadal dysponowal refleksem, chwycil go za zebro... niestety wyrwalo sie ono z ciala Adama... Bog ostro juz wypity krzyknal "o kurwa" i jak mawiaja w biblii slowo cialem sie stalo."
"przychodzi Bog do Adama i Ewy i sie pyta: KTO CHCE SIKAC NA STOJACO? adam; JA JA! Bog: w takim razie dla ewy zostaje wielokrotny orgazm"
"brunetka i ruda znalazly lampe z dzinem, dzin powiedzial ze spelni po jednym zyczeniu, brunetka powiedziala chce bys glupa, ruda powiedziala chce bys jeszcze glupsza niz ona....... i stala sie facetem"
No i to by bylo na tyle...
"w takim razie czym jest kobieta stworzona z zebra Adama?"
"bóg stworzyl meszczyzne a potem naprawil swoj blad"
"myslisz ze dlaczego kobiety sie maluja i prefumuja ??? :)))) widzisz.. faceci no prostu nie musza"
"wiec to bylo tak.. Bog i Adam pili sobie Luksusowa siedzac na chmurce... w pewnym momencie Adam sie przechylil, i prawie wypadl, naszczescie Bog mimo swojego wieku nadal dysponowal refleksem, chwycil go za zebro... niestety wyrwalo sie ono z ciala Adama... Bog ostro juz wypity krzyknal "o kurwa" i jak mawiaja w biblii slowo cialem sie stalo."
"przychodzi Bog do Adama i Ewy i sie pyta: KTO CHCE SIKAC NA STOJACO? adam; JA JA! Bog: w takim razie dla ewy zostaje wielokrotny orgazm"
"brunetka i ruda znalazly lampe z dzinem, dzin powiedzial ze spelni po jednym zyczeniu, brunetka powiedziala chce bys glupa, ruda powiedziala chce bys jeszcze glupsza niz ona....... i stala sie facetem"
No i to by bylo na tyle...
W tańcu jest coś magicznego. I nie chodzi tu tylko o to, że mężczyzna tańczy z kobietą. Ludzie tańczyli od zawsze. W ten sposób wyrażali swoje uczucia, pragnienia. Ale jednocześnie każdy taniec to mała sztuka dla dwóch aktorów. Stworzony na chwilę nierealny świat, z dala od otaczającej nas szarej rzeczywistości. W nim partnerka staje się księżniczką a partner księciem. Taniec może przedstawiać walkę, miłość czy też radość. Może też być smutny. W końcu taniec może być pełen dostojeństwa i elegancji.
niedziela, 10 marca 2002
Dziś trochę pracowałam nad moją stronką. Niejedną zresztą. :)
Moja domowa stroniczka dostała dziś w prezencie nowe kolorki linków - pewnie bardziej czytelne - zgodnie z sugestiami odwiedzających. Podzieliłam na podstronki część księgi gości i wstępnie wybrałam co smakowitsze kąski z logów ircowych - umieszczę je na nowej podstronie, obok tekstów z #sgh.
Napracowałam się też dzisiaj nad nową stroną SKN Samorządu Terytorialnego. Jestem z siebie dumna - ta strona wygląda ślicznie w przeglądarkach tekstowych. Można powiedzieć, że równie ładnie jak w graficznych.
Ciągle w kolejce czekają strony #odnowa i dziennik z podróży do Moskwy. Strona wspólnoty aż prosi się o aktualizację...
Eh... uwielbiam to robić... :)
Moja domowa stroniczka dostała dziś w prezencie nowe kolorki linków - pewnie bardziej czytelne - zgodnie z sugestiami odwiedzających. Podzieliłam na podstronki część księgi gości i wstępnie wybrałam co smakowitsze kąski z logów ircowych - umieszczę je na nowej podstronie, obok tekstów z #sgh.
Napracowałam się też dzisiaj nad nową stroną SKN Samorządu Terytorialnego. Jestem z siebie dumna - ta strona wygląda ślicznie w przeglądarkach tekstowych. Można powiedzieć, że równie ładnie jak w graficznych.
Ciągle w kolejce czekają strony #odnowa i dziennik z podróży do Moskwy. Strona wspólnoty aż prosi się o aktualizację...
Eh... uwielbiam to robić... :)
sobota, 9 marca 2002
Die Toten Hosen
Pushed again
Whispering voices in my head
sounds like they're calling my name
a heavy hand is shaking my bed
I'm weaking up and I feel the strain
I'm feeling pushed again...
Why should I go where everyone goes?
Why should I do what everyone does?
I don't like it when you get too close
I don't want to be under your thumb
I'm feeling pushed again....
Why can't you just leave me alone?
solitude is a faithful friend
turn the lights off - I'm not home
can't you see
I don't need your help?
You're going too fast when I want to go slow
you make me run when I want to walk
you're sending me down a rocky road
I get confused
when you start to talk
I'm feeling pushed again...
Why can't you just leave me alone?
You're dragging me right to the edge
I've got to go
when you jerk my rope
I don't know
where the good times went
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
It's getting more then I can take
It's like a band
tightening around my head
if you keep pushing
something's going to break
it's making me think
I'd be better of dead
Why can't you just leave me alone?
solitude is a faithful friend
I'll sort my life
out on my own
I just want this preasure to end
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
Jestem zła. Po prostu czuję bezinteresowną i czystą złość. I dlatego tym tekstem krzyczę całemu światu, co o nim myślę...
Pushed again
Whispering voices in my head
sounds like they're calling my name
a heavy hand is shaking my bed
I'm weaking up and I feel the strain
I'm feeling pushed again...
Why should I go where everyone goes?
Why should I do what everyone does?
I don't like it when you get too close
I don't want to be under your thumb
I'm feeling pushed again....
Why can't you just leave me alone?
solitude is a faithful friend
turn the lights off - I'm not home
can't you see
I don't need your help?
You're going too fast when I want to go slow
you make me run when I want to walk
you're sending me down a rocky road
I get confused
when you start to talk
I'm feeling pushed again...
Why can't you just leave me alone?
You're dragging me right to the edge
I've got to go
when you jerk my rope
I don't know
where the good times went
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
It's getting more then I can take
It's like a band
tightening around my head
if you keep pushing
something's going to break
it's making me think
I'd be better of dead
Why can't you just leave me alone?
solitude is a faithful friend
I'll sort my life
out on my own
I just want this preasure to end
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
And I'm sick of this pain in my head
and I' scared of being pushed
Pushed again
Jestem zła. Po prostu czuję bezinteresowną i czystą złość. I dlatego tym tekstem krzyczę całemu światu, co o nim myślę...
"Amelia"
Chłopak jest zafascynowany sprawą pewnego mężczyzny, który dość regularnie robi sobie zdjęcia polaroidem na stacjach metra tylko po to, by je potem podrzeć i wyrzucić. W głowie Amelii powstają fantasyczne i wydumane historie na jego temat. Może jest duchem...?
Przestań się mazać. Można się było spodziewać, że to gość z serwisu...
W tej chwili rozumiem rozczarowanie w oczach Amelii...
Chłopak jest zafascynowany sprawą pewnego mężczyzny, który dość regularnie robi sobie zdjęcia polaroidem na stacjach metra tylko po to, by je potem podrzeć i wyrzucić. W głowie Amelii powstają fantasyczne i wydumane historie na jego temat. Może jest duchem...?
Przestań się mazać. Można się było spodziewać, że to gość z serwisu...
W tej chwili rozumiem rozczarowanie w oczach Amelii...
piątek, 8 marca 2002
Snuć miłość, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje,
Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje,
Rozkładać ją jak złotą blachę, gdy się kuje
Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtuje
Źródło pod ziemią - W górę wiać nią, jak wiatr wieje,
Po ziemi ją rozsypać, jak się zboże sieje,
Ludziom piastować, jako matka swych piastuje.
Stąd będzie naprzód moc twa, jak moc przyrodzenia,
A potem będzie moc twa, jako moc żywiołów,
A potem będzie moc twa, jako moc krzewienia,
Potem jak ludzi, potem jako moc aniołów,
A w końcu będzie jako moc Stwórcy stworzenia.
Adam Mickiewicz
Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje,
Rozkładać ją jak złotą blachę, gdy się kuje
Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtuje
Źródło pod ziemią - W górę wiać nią, jak wiatr wieje,
Po ziemi ją rozsypać, jak się zboże sieje,
Ludziom piastować, jako matka swych piastuje.
Stąd będzie naprzód moc twa, jak moc przyrodzenia,
A potem będzie moc twa, jako moc żywiołów,
A potem będzie moc twa, jako moc krzewienia,
Potem jak ludzi, potem jako moc aniołów,
A w końcu będzie jako moc Stwórcy stworzenia.
Adam Mickiewicz
środa, 6 marca 2002
Byłam smutna, jak sójka, która zgubiła drogę za morze;
byłam bezużyteczna jak zegarek bez wskazówek;
byłam zimna jak oczy sowy myślicielki;
byłam irytująca jak spadająca z kranu kropla;
byłam skryta jak zwinięty w kulkę jeż;
byłam bezbronna jak drzewko przykryte śniegiem;
byłam jak pusty ogród bez zapachów...
ALE NAUCZYŁAM SIĘ KOCHAĆ
...i stałam się pogodna jak czyste niebo po burzy;
słodka jak biszkopt zanurzony w bitej śmietanie;
delikatna jak ogonek króliczka;
miłosierna jak deszcz na pustyni;
namiętna jak płonące kwiaty;
dobra jak matka.
byłam bezużyteczna jak zegarek bez wskazówek;
byłam zimna jak oczy sowy myślicielki;
byłam irytująca jak spadająca z kranu kropla;
byłam skryta jak zwinięty w kulkę jeż;
byłam bezbronna jak drzewko przykryte śniegiem;
byłam jak pusty ogród bez zapachów...
ALE NAUCZYŁAM SIĘ KOCHAĆ
...i stałam się pogodna jak czyste niebo po burzy;
słodka jak biszkopt zanurzony w bitej śmietanie;
delikatna jak ogonek króliczka;
miłosierna jak deszcz na pustyni;
namiętna jak płonące kwiaty;
dobra jak matka.
Co uczynią kiedyś małe rączki noworodka? Czy będą rękoma pełnymi delikatności, czy też chwycą za pistolet? Czy te malutkie usteczka staną się życzliwe, czy też będą rzucać przekleństwa? Czy pyzate policzki będą podobne do tych z obrazów Leonarda da Vinci, czy też staną się czerwone jak twarz pijaka? Przecież zarówno święci jak i zbrodniarze byli kiedyś dziećmi. Nie ulega wątpliwości, że we krwi człowieka śpi jakaś tajemnica. Człowiek jest niewiadomą.
Bagno lub świętość, ciemność lub światło, dno lub wielkość, ciężar lub lot, diabelskość lub boskość: oto czym jest człowiek.
Bagno lub świętość, ciemność lub światło, dno lub wielkość, ciężar lub lot, diabelskość lub boskość: oto czym jest człowiek.
wtorek, 5 marca 2002
Lew budzi się w Afryce każdego poranka. Wie, że będzie musiał gonić za gazelą, aby móc ją schwytać, bo inaczej umrze z głodu.
Każdego ranka w Afryce budzi się gazela. Wie, że będzie musiała uciekać szybciej od lwa, bo inaczej straci swoje życie.
Kiedy budzę się z rana staram się nie zastanawiać nad tym, czy jestem lwem, czy gazelą.
Rzucam się do biegu.
Każdego ranka w Afryce budzi się gazela. Wie, że będzie musiała uciekać szybciej od lwa, bo inaczej straci swoje życie.
Kiedy budzę się z rana staram się nie zastanawiać nad tym, czy jestem lwem, czy gazelą.
Rzucam się do biegu.
piątek, 1 marca 2002
'Ogarnia mnie szał. Sama nie wiem, dlaczego. Już nie panuję nad swoimi myślami, emocjami. Nie wiem, co robię, nie wiem, dlaczego. Zadziwia mnie to, co w tej chwili przewala się wokół mnie. Czuję się jak w koszmarnym śnie, który nie chce się skończyć. I trwa. Ja krzyczę, szczypię się w ramię, ale nie mogę się obudzić. A potem rodzi się myśl jeszcze bardziej przerażająca: że to się nie skończy, bo to nie jest sen. To jest rzeczywistość dotykająca mnie aż do szpiku kości, zabierająca mój spokój.
Nie potrafię się na niczym skupić. Jestem rozczarowana ludźmi, którzy mnie otaczają. I rośnie we mnie żal do całego świata. I gniew.
Pytam się go, dlaczego do tego dopuszcza. Dlaczego? Czemu ma to całe szaleństwo służyć? Już nawet nie potrafię się modlić. Krzyczę do Niego, a On pozostaje obojętny. Patrzy tylko z wysokości na moje zmagania.
Wiem, że w tym wypadku ucieczka nie jest rozwiązaniem, ale mam ochotę uciec. Uciec daleko stąd i zapomnieć o tym wszystkim. Odnaleźć bezpieczeństwo i spokój. Ale póki co siedzę w miejscu, malutka i skulona, i boję się patrząc na chaos, w jakim pogrążył się mój świat.
Dziś szukałam czegoś w starej torebce i się skaleczyłam. Patrzyłam długo i w zdumieniu właściwym małemu dziecku na krew spływającą z mojego palca. I nie rozumiałam zupełnie, jak do tego doszło. Usiadłam i zaczęłam intensywnie myśleć o tym, co się wydarzyło. I przypomniałam sobie.
Przypomniałam sobie swoje zagubienie w latach nauki w liceum. Znowu miałam w gardle ten lepki, ściskający strach. Znów cała trzęsłam się wewnętrznie, choć nawet nie drżały mi dłonie. Czułam to samo co wtedy, tego pamiętnego dnia, kiedy usiadłam na schodach prowadzących na strych z żyletką w dłoni. To była długa, kilkunastominutowa przerwa. Nie chciałam tego zrobić. Ale wiedziałam, że już się nie boję przyłożyć ostrza do przegubu. Kiedyś nawet bałam się go zbliżyć, kiedyś... Siedziałam tam krzycząc o zainteresowanie i moje własne SOS padało u moich stóp, bo nie było nikogo, kto by je podchwycił. Tyle czasu... To była wieczność mojego umierania w samotności. I wieczność mojej przemiany.
Pamiętam, że patrzyłam na żyletkę z żalem, bo wiedziałam doskonale, że jej nie użyję. Pamiętam też, że patrzyłam z rosnącym gniewem i oburzeniem na mijających mnie obojętnie ludzi. Ich nie obchodziło moje umieranie. Nie obchodziły ich mój strach i samotność. W zasadzie to nie ich wina. Po prostu tego nie widzieli. Pewnie gdyby mnie tam dostrzegli, a nie tylko przebiegli po mnie niewidzącym wzrokiem, od razu by podbiegli w naiwnym i szczerym zainteresowaniu, w tej naturalnej litości, typowej dla bezradności i niezrozumienia.
Żyletki nie wyrzuciłam. Włożyłam ją do torebki i nosiłam, by przypomnieć sobie o niej w tej chwili. Ona dała mi poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że zawsze mogę po nią sięgnąć, jeśli uznam, że przepełniła się czara goryczy. Że już więcej nie zniosę. Że mam już dość ludzkiej obojętności.
Dziś myślałam o tym wszystkim patrząc na skaleczoną dłoń i czułam, że do oczu napływają mi znowu łzy. Takie same, które płynęły przez wiele godzin z moich oczu wtedy w szpitalu. I nie mogłam i nie chciałam ich powstrzymywać. Znowu widziałam je na posadzce w kaplicy. Słyszałam jak ciężko spadają na ziemie. To były łzy grube jak groch. Płynęły z żalu za życiem, za wolnością, za radością, za szczęściem. To były łzy samotności. Łzy bólu z niezrozumienia.
Ciągle myślę o tej umierającej kobiecie. Kiedy patrzyłam na krew płynącą z mojej dłoni pomyślałam właśnie o niej. I jeszcze o tej młodej kobiecie w ciąży, która płakała razem ze mną w kaplicy. A może nade mną. Bo nie miała na dość odwagi by podejść i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze lub uraczyć mnie innym równie bezwartościowym banałem. Mąż patrzył na nią z niepokojem i przejęciem. I bez jakichkolwiek oznak zrozumienia dla jej łez.
Teraz już nie potrafię płakać. Mam w oczach łzy, ale to nic nie zmienia. Nie czuję ulgi. Czuję tylko ten potworny ciężar, który nie daje mi oddychać. On zabiera mi spokój. Każdy nerw mojego ciała jest napięty do granic możliwości, jak struna, która lada chwila pęknie wydając żałośnie ostatni brzęk.
Słucham muzyki. Jest tak samo rozgniewana, jak ja. Chcę zagłuszyć własne myśli, ale to niemożliwe. Nie udaje mi się z nimi wygrać.
Kaśka mówi czasem, że ma w swoim życiu okres, kiedy po prostu wie, że coś się wydarzy. Kiedy po prostu coś czai się w powietrzu, czeka tylko, żeby wybuchnąć.
Pytam się Go, co jest zatem tak ważne, że potrzebuje tak nieludzkiego wysiłku w czasie przygotowań? I czy podołam? Czy jestem na to gotowa, skoro to, czego teraz doświadczam, doprowadza mnie na krawędź obłędu? Nie zgadzam się na swoją niewiedzę. Nie zgadzam się na swoją bezsilność. Czuję gniew. Złość. Frustrację. I nie potrafię sobie z tymi uczuciami poradzić.
Przez chwilę łzy płynęły po mojej twarzy. Teraz zostały już tylko słone ślady na policzkach. I nic więcej. Tyle też zostanie kiedyś z mojego skaleczenia - ślad na dłoni. Tyle też zostanie z wszystkich moich ran - mało eleganckie zadrapania, mniej lub bardziej zaleczone rany. I nic więcej.
Pytam ciągle: DLACZEGO? Dlaczego właśnie mnie to spotyka? Dlaczego teraz? Dokąd mnie to wszystko prowadzi?
Nie rozumiem. Staram się zrozumieć na własny sposób. Żyletka wbija się z każdą chwilą głębiej w przegub. Ale to jeszcze nie koniec. Wiem o tym doskonale, że jeszcze wiele bólu przede mną.
Myślę o tym, żeby uciec w poszukiwaniu ukojenia. Ale wiem, że i tak będzie musiała się z tym wszystkim zmierzyć. I wiem również, że w czasie konfrontacji muszę zachować pokój i odwagę. Aby się nie zachwiać. Aby nie stoczyć się na dno otchłani rozpaczy.
Panie, dlaczego? Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ale chcę żebyś wiedział, że już dawno nie było mi tak trudno zaufać Tobie, trwać i wierzyć. Pewnie chcesz, żebym się nawróciła. OK.
Będzie jak zechcesz...
Nie potrafię się na niczym skupić. Jestem rozczarowana ludźmi, którzy mnie otaczają. I rośnie we mnie żal do całego świata. I gniew.
Pytam się go, dlaczego do tego dopuszcza. Dlaczego? Czemu ma to całe szaleństwo służyć? Już nawet nie potrafię się modlić. Krzyczę do Niego, a On pozostaje obojętny. Patrzy tylko z wysokości na moje zmagania.
Wiem, że w tym wypadku ucieczka nie jest rozwiązaniem, ale mam ochotę uciec. Uciec daleko stąd i zapomnieć o tym wszystkim. Odnaleźć bezpieczeństwo i spokój. Ale póki co siedzę w miejscu, malutka i skulona, i boję się patrząc na chaos, w jakim pogrążył się mój świat.
Dziś szukałam czegoś w starej torebce i się skaleczyłam. Patrzyłam długo i w zdumieniu właściwym małemu dziecku na krew spływającą z mojego palca. I nie rozumiałam zupełnie, jak do tego doszło. Usiadłam i zaczęłam intensywnie myśleć o tym, co się wydarzyło. I przypomniałam sobie.
Przypomniałam sobie swoje zagubienie w latach nauki w liceum. Znowu miałam w gardle ten lepki, ściskający strach. Znów cała trzęsłam się wewnętrznie, choć nawet nie drżały mi dłonie. Czułam to samo co wtedy, tego pamiętnego dnia, kiedy usiadłam na schodach prowadzących na strych z żyletką w dłoni. To była długa, kilkunastominutowa przerwa. Nie chciałam tego zrobić. Ale wiedziałam, że już się nie boję przyłożyć ostrza do przegubu. Kiedyś nawet bałam się go zbliżyć, kiedyś... Siedziałam tam krzycząc o zainteresowanie i moje własne SOS padało u moich stóp, bo nie było nikogo, kto by je podchwycił. Tyle czasu... To była wieczność mojego umierania w samotności. I wieczność mojej przemiany.
Pamiętam, że patrzyłam na żyletkę z żalem, bo wiedziałam doskonale, że jej nie użyję. Pamiętam też, że patrzyłam z rosnącym gniewem i oburzeniem na mijających mnie obojętnie ludzi. Ich nie obchodziło moje umieranie. Nie obchodziły ich mój strach i samotność. W zasadzie to nie ich wina. Po prostu tego nie widzieli. Pewnie gdyby mnie tam dostrzegli, a nie tylko przebiegli po mnie niewidzącym wzrokiem, od razu by podbiegli w naiwnym i szczerym zainteresowaniu, w tej naturalnej litości, typowej dla bezradności i niezrozumienia.
Żyletki nie wyrzuciłam. Włożyłam ją do torebki i nosiłam, by przypomnieć sobie o niej w tej chwili. Ona dała mi poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że zawsze mogę po nią sięgnąć, jeśli uznam, że przepełniła się czara goryczy. Że już więcej nie zniosę. Że mam już dość ludzkiej obojętności.
Dziś myślałam o tym wszystkim patrząc na skaleczoną dłoń i czułam, że do oczu napływają mi znowu łzy. Takie same, które płynęły przez wiele godzin z moich oczu wtedy w szpitalu. I nie mogłam i nie chciałam ich powstrzymywać. Znowu widziałam je na posadzce w kaplicy. Słyszałam jak ciężko spadają na ziemie. To były łzy grube jak groch. Płynęły z żalu za życiem, za wolnością, za radością, za szczęściem. To były łzy samotności. Łzy bólu z niezrozumienia.
Ciągle myślę o tej umierającej kobiecie. Kiedy patrzyłam na krew płynącą z mojej dłoni pomyślałam właśnie o niej. I jeszcze o tej młodej kobiecie w ciąży, która płakała razem ze mną w kaplicy. A może nade mną. Bo nie miała na dość odwagi by podejść i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze lub uraczyć mnie innym równie bezwartościowym banałem. Mąż patrzył na nią z niepokojem i przejęciem. I bez jakichkolwiek oznak zrozumienia dla jej łez.
Teraz już nie potrafię płakać. Mam w oczach łzy, ale to nic nie zmienia. Nie czuję ulgi. Czuję tylko ten potworny ciężar, który nie daje mi oddychać. On zabiera mi spokój. Każdy nerw mojego ciała jest napięty do granic możliwości, jak struna, która lada chwila pęknie wydając żałośnie ostatni brzęk.
Słucham muzyki. Jest tak samo rozgniewana, jak ja. Chcę zagłuszyć własne myśli, ale to niemożliwe. Nie udaje mi się z nimi wygrać.
Kaśka mówi czasem, że ma w swoim życiu okres, kiedy po prostu wie, że coś się wydarzy. Kiedy po prostu coś czai się w powietrzu, czeka tylko, żeby wybuchnąć.
Pytam się Go, co jest zatem tak ważne, że potrzebuje tak nieludzkiego wysiłku w czasie przygotowań? I czy podołam? Czy jestem na to gotowa, skoro to, czego teraz doświadczam, doprowadza mnie na krawędź obłędu? Nie zgadzam się na swoją niewiedzę. Nie zgadzam się na swoją bezsilność. Czuję gniew. Złość. Frustrację. I nie potrafię sobie z tymi uczuciami poradzić.
Przez chwilę łzy płynęły po mojej twarzy. Teraz zostały już tylko słone ślady na policzkach. I nic więcej. Tyle też zostanie kiedyś z mojego skaleczenia - ślad na dłoni. Tyle też zostanie z wszystkich moich ran - mało eleganckie zadrapania, mniej lub bardziej zaleczone rany. I nic więcej.
Pytam ciągle: DLACZEGO? Dlaczego właśnie mnie to spotyka? Dlaczego teraz? Dokąd mnie to wszystko prowadzi?
Nie rozumiem. Staram się zrozumieć na własny sposób. Żyletka wbija się z każdą chwilą głębiej w przegub. Ale to jeszcze nie koniec. Wiem o tym doskonale, że jeszcze wiele bólu przede mną.
Myślę o tym, żeby uciec w poszukiwaniu ukojenia. Ale wiem, że i tak będzie musiała się z tym wszystkim zmierzyć. I wiem również, że w czasie konfrontacji muszę zachować pokój i odwagę. Aby się nie zachwiać. Aby nie stoczyć się na dno otchłani rozpaczy.
Panie, dlaczego? Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ale chcę żebyś wiedział, że już dawno nie było mi tak trudno zaufać Tobie, trwać i wierzyć. Pewnie chcesz, żebym się nawróciła. OK.
Będzie jak zechcesz...
Subskrybuj:
Posty (Atom)