Mała rozkapryszona królewna
ma muchy w nosie
i żyje w przeświadczeniu
że świat powinien spełniać
jej pragnienia i marzenia...
piątek, 31 stycznia 2003
czwartek, 30 stycznia 2003
Człowiek jest pułapką na samego siebie. Wpada człowiek w te wnyki - wnyki własnego życia - zaciskają się na nim szczęki własnych jego czynów i potem toczy wściekłym, szalonym, wilczym spojrzeniem i szarpie się, i rzuca, i pieni. I wszystko nadaremnie.
Albo, albo... Albo jest się winnym, a to oznacza coś strasznego, coś, z czym prawie nie można się pogodzić, bo to prowadzi do zaprzeczenia sobie. Albo winny jest ktoś inny, ty, on, oni... I tylko trzeba tego winnego znaleźć. Tertium non datur. Dlatego poczucie winy spogląda wokół siebie wilczymi ślepiami i rozgląda się, kto mógłby być ofiarą dla jego kłów.
Wilcze ślepia poczucia winy są na dodatek szalone. Stan winy bowiem, stan, w którym trzeba przekląć siebie, jest nieznośny. Tak nieznośny, że wytrzymywanie go wymaga ciągłego napięcia uwagi, ciągłego szacowania, kto, gdzie, dlaczego może być bardziej winny, w kogo kły będzie można zatopić i zmusić, by to on toczył wokół siebie tym przerażonym, ślepym spojrzeniem.
Kto więc wypuścił tę bestię?
Albo, albo... Albo jest się winnym, a to oznacza coś strasznego, coś, z czym prawie nie można się pogodzić, bo to prowadzi do zaprzeczenia sobie. Albo winny jest ktoś inny, ty, on, oni... I tylko trzeba tego winnego znaleźć. Tertium non datur. Dlatego poczucie winy spogląda wokół siebie wilczymi ślepiami i rozgląda się, kto mógłby być ofiarą dla jego kłów.
Wilcze ślepia poczucia winy są na dodatek szalone. Stan winy bowiem, stan, w którym trzeba przekląć siebie, jest nieznośny. Tak nieznośny, że wytrzymywanie go wymaga ciągłego napięcia uwagi, ciągłego szacowania, kto, gdzie, dlaczego może być bardziej winny, w kogo kły będzie można zatopić i zmusić, by to on toczył wokół siebie tym przerażonym, ślepym spojrzeniem.
Kto więc wypuścił tę bestię?
niedziela, 26 stycznia 2003
sobota, 25 stycznia 2003
See the pyramids along the Nile
Watch the sun rise
From the tropic isle
Just remember darling
All the while
You belong to me
See the market place
In old Algiers
Send me photographs and souvenirs
Just remember
When a dream appears
You belong to me
And I'll be so alone without you
Maybe you'll be lonesome too
Fly the ocean
In a silver plane
See the jungle
When it's wet with rain
Just remember till
You're home again
You belong to me
Oh I'll be so alone without you
Maybe you'll be lonesome too
Fly the ocean
In a silver plane
See the jungle
When it's wet with rain
Just remember till
You're home again
You belong to me
Watch the sun rise
From the tropic isle
Just remember darling
All the while
You belong to me
See the market place
In old Algiers
Send me photographs and souvenirs
Just remember
When a dream appears
You belong to me
And I'll be so alone without you
Maybe you'll be lonesome too
Fly the ocean
In a silver plane
See the jungle
When it's wet with rain
Just remember till
You're home again
You belong to me
Oh I'll be so alone without you
Maybe you'll be lonesome too
Fly the ocean
In a silver plane
See the jungle
When it's wet with rain
Just remember till
You're home again
You belong to me
piosenka ze "Shreka" :)
''My beloved monster and me
We go everywhere together
Wearing a raincoat that has four sleeves
Gets us through all kinds of weather
He will always be the only thing
That comes between me and the awful sting
That comes from living in a world that's so damn mean
My beloved monster is tough
If he wants he will disrobe you
But if you lay him down for a kiss
His little heart it could explode
He will always be the only thing
That comes between me and the awful sting
That comes from living in a world that's so damn mean
Sama nie wiem dlaczego tak mi się to spodobało... ;)
We go everywhere together
Wearing a raincoat that has four sleeves
Gets us through all kinds of weather
He will always be the only thing
That comes between me and the awful sting
That comes from living in a world that's so damn mean
My beloved monster is tough
If he wants he will disrobe you
But if you lay him down for a kiss
His little heart it could explode
He will always be the only thing
That comes between me and the awful sting
That comes from living in a world that's so damn mean
Sama nie wiem dlaczego tak mi się to spodobało... ;)
wtorek, 21 stycznia 2003
sobota, 18 stycznia 2003
sobota, 11 stycznia 2003
HOMO SHOPENS
W Dziale Spożywczym - oferta serii produktów Last Supper, np. "konserwa "serce w zalewie uczuć" skład: życie i substancje stabilizujące: fotel, telewizor i ciepłe kapcie. Rozrusznik i By-passy gratis!" lub: "ciasteczka kruche ludziki, opis: dostarczą ci przeżyć, które przeżyjesz; Kruche ludziki to produkt szczególnie polecany przez dyktatorów i systemy totalitarne". Dalej wędrujemy: do działu Higiena oferującego np. proszek do prania mózgu; dalej do działu Odzież polecającego czapkę "Keep smiling" do ukrywania tożsamości (papierowa torba z wymalowanym uśmiechem), dzięki której "teraz już zawsze możesz być sobą".
Obecność innych ludzi przekształca każdą ludzką działalność w występ. Zaczyna się liczyć nie tyle to, co jednostka robi, nie tyle to, czy z technicznego punktu widzenia dobrze wykonuje swoje zadanie, ile to, czy potrafi wywrzeć odpowiednie wrażenie na obserwatorach, narzucić im swoją definicję sytuacji.
Gdy są już wszyscy - spektakl się rozpoczyna.
Ostre wejście, piorunujące pierwsze wrażenie, świetna dykcja, przemyślany gest, koniecznie kontakt wzrokowy, sugestywność przekazu i ... brawa.
Gdy są już wszyscy - spektakl się rozpoczyna.
Ostre wejście, piorunujące pierwsze wrażenie, świetna dykcja, przemyślany gest, koniecznie kontakt wzrokowy, sugestywność przekazu i ... brawa.
Ewa Lipska
Ericsson, synku
Chorujemy na schyłek wieku.
Ratują nas jeszcze górskie
pasma antybiotyków
spawane metaliczną trawą.
Doliny porastają zgiełkiem.
Ja mówię coś do ciebie.
Do was. Do nikogo.
Spowiada się przez telefon
twoja do mnie miłość.
Coraz głośniej zatacza się
wokół nas
strumyk.
Podłączamy do sieci
nasze cudowne dziecko.
Ericsson, synku,
módl się do satelity.
Bo cóż można więcej
podczas krótkiego tranzytu
przez planetę. Zrównaną z ziemią.
Chorujemy na schyłek wieku.
Ratują nas jeszcze górskie
pasma antybiotyków
spawane metaliczną trawą.
Doliny porastają zgiełkiem.
Ja mówię coś do ciebie.
Do was. Do nikogo.
Spowiada się przez telefon
twoja do mnie miłość.
Coraz głośniej zatacza się
wokół nas
strumyk.
Podłączamy do sieci
nasze cudowne dziecko.
Ericsson, synku,
módl się do satelity.
Bo cóż można więcej
podczas krótkiego tranzytu
przez planetę. Zrównaną z ziemią.
Platon
Potem powiedziałem:
- Przedstaw sobie obrazowo, jako następujący stan rzeczy, naszą naturę ze względu na kulturę umysłową i jej brak. Zobacz! Oto ludzie są niby w podziemnym pomieszczeniu na kształt jaskini. Do groty prowadzi od góry wejście zwrócone ku światłu, szerokie na całą szerokość jaskini. W niej oni siedzą od dziecięcych lat w kajdanach; przykute mają nogi i szyje tak, że trwają na miejscu i patrzą tylko przed siebie; okowy nie pozwalają im obracać głów. Z góry i z daleka pada na nich światło ognia, który się pali za ich plecami, a pomiędzy ogniem i ludźmi przykutymi biegnie górą ścieżka, wzdłuż której widzisz murek zbudowany równolegle do niej, podobnie jak u kuglarzy przed publicznością stoi przepierzenie, nad którym oni pokazują swoje sztuczki. (...) Zobacz, jak wzdłuż tego murku ludzie noszą różnorodne wytwory, które sterczą ponad murek; i posągi, i inne zwierzęta z kamienia i z drzewa, i wykonane rozmaicie i oczywiście jedni z tych co je noszą wydają głosy, a drudzy milczą.
- Dziwny obraz opisujesz i kajdaniarzy osobliwych.
- Podobnych do nas - powiedziałem. Bo przede wszystkim czy myślisz, że tacy ludzie mogliby z siebie samych i z siebie nawzajem widzieć cokolwiek oprócz cieni, które ogień rzuca na przeciwległą ścianę jaskini?
- Jakimże sposobem - powiada - gdyby całe życie nie mógł żaden głową poruszyć? ...
- Więc w ogóle - dodałem - ci ludzie tam nie co innego braliby za prawdę, jak tylko cienie pewnych wytworów.
- Bezwarunkowo i nieuchronnie - powiada... Ile razy by ktoś został wyzwolony i musiałby zaraz wstać i obrócić szyję, i iść, i patrzeć w światło, cierpiałby robiąc to wszystko, a tak by mu w oczach migotało, że nie mógłby patrzeć na te rzeczy, których cienie poprzednio oglądał. Jak myślisz, co on by powiedział, gdyby mu ktoś mówił, że przedtem oglądał ni to, ni owo, a teraz coś bliższego bytu, że zwrócił się do czegoś, co bardziej istnieje niż tamto, więc teraz widzi słuszniej; i gdyby mu teraz ktoś pokazywał każdego z przechodzących i pytaniami go zmuszał, niech powie, co to jest. Czy nie myślisz, że ten by może był w kłopocie i myślałby, że to, co przedtem widział, prawdziwsze jest od tego, co mu teraz pokazują?
- Z pewnością - powiada.
- Nieprawdaż? A gdyby go ktoś zmuszał, żeby patrzał w samo światło, to bolałyby go oczy, odwracałby się i uciekał do tych rzeczy, na które potrafi patrzeć, i byłby przekonany, że one są rzeczywiście jaśniejsze od tego, co mu teraz pokazują?
- Tak jest - powiada.
- A gdyby go ktoś - dodałem - gwałtem stamtąd pod górę wyciągał po kamieniach i stromiznach ku wyjściu i napuściłby go prędzej, ażeby go wywlókł na światło słońca, to czy on by nie cierpiał i nie skarżyłby się i nie gniewał, że go wloką, a gdyby na światło wyszedł, to miałby oczy pełne blasku i nie mógłby widzieć ani jednej z tych rzeczy, o których by mu teraz mówiono, że są prawdziwe?
- No nie - powiada - tak nagle przecież.
- I myślę, że musiałby się przyzwyczaić, gdyby miał widzieć to, co na górze. Naprzód by mu najłatwiej dojrzeć cienie, potem w wodach odbicie ludzi i innych przedmiotów, ciała niebieskie i niebo samo po nocy, łatwiej by mógł oglądać patrząc na światło gwiazd i księżyca, niż po dniu widzieć słońce i światło słoneczne.
- Jakże by nie?
- Dopiero na końcu, myślę, mógłby patrzeć w słońce: nie na jego odbicie w wodach i nie mieć go tam, gdzie ono nie jest u siebie, ale słońce samo w sobie i na swoim miejscu mógłby dojrzeć i mógłby oglądać, jakie ono jest. (Państwo, ks. VII, 514-517)
- Przedstaw sobie obrazowo, jako następujący stan rzeczy, naszą naturę ze względu na kulturę umysłową i jej brak. Zobacz! Oto ludzie są niby w podziemnym pomieszczeniu na kształt jaskini. Do groty prowadzi od góry wejście zwrócone ku światłu, szerokie na całą szerokość jaskini. W niej oni siedzą od dziecięcych lat w kajdanach; przykute mają nogi i szyje tak, że trwają na miejscu i patrzą tylko przed siebie; okowy nie pozwalają im obracać głów. Z góry i z daleka pada na nich światło ognia, który się pali za ich plecami, a pomiędzy ogniem i ludźmi przykutymi biegnie górą ścieżka, wzdłuż której widzisz murek zbudowany równolegle do niej, podobnie jak u kuglarzy przed publicznością stoi przepierzenie, nad którym oni pokazują swoje sztuczki. (...) Zobacz, jak wzdłuż tego murku ludzie noszą różnorodne wytwory, które sterczą ponad murek; i posągi, i inne zwierzęta z kamienia i z drzewa, i wykonane rozmaicie i oczywiście jedni z tych co je noszą wydają głosy, a drudzy milczą.
- Dziwny obraz opisujesz i kajdaniarzy osobliwych.
- Podobnych do nas - powiedziałem. Bo przede wszystkim czy myślisz, że tacy ludzie mogliby z siebie samych i z siebie nawzajem widzieć cokolwiek oprócz cieni, które ogień rzuca na przeciwległą ścianę jaskini?
- Jakimże sposobem - powiada - gdyby całe życie nie mógł żaden głową poruszyć? ...
- Więc w ogóle - dodałem - ci ludzie tam nie co innego braliby za prawdę, jak tylko cienie pewnych wytworów.
- Bezwarunkowo i nieuchronnie - powiada... Ile razy by ktoś został wyzwolony i musiałby zaraz wstać i obrócić szyję, i iść, i patrzeć w światło, cierpiałby robiąc to wszystko, a tak by mu w oczach migotało, że nie mógłby patrzeć na te rzeczy, których cienie poprzednio oglądał. Jak myślisz, co on by powiedział, gdyby mu ktoś mówił, że przedtem oglądał ni to, ni owo, a teraz coś bliższego bytu, że zwrócił się do czegoś, co bardziej istnieje niż tamto, więc teraz widzi słuszniej; i gdyby mu teraz ktoś pokazywał każdego z przechodzących i pytaniami go zmuszał, niech powie, co to jest. Czy nie myślisz, że ten by może był w kłopocie i myślałby, że to, co przedtem widział, prawdziwsze jest od tego, co mu teraz pokazują?
- Z pewnością - powiada.
- Nieprawdaż? A gdyby go ktoś zmuszał, żeby patrzał w samo światło, to bolałyby go oczy, odwracałby się i uciekał do tych rzeczy, na które potrafi patrzeć, i byłby przekonany, że one są rzeczywiście jaśniejsze od tego, co mu teraz pokazują?
- Tak jest - powiada.
- A gdyby go ktoś - dodałem - gwałtem stamtąd pod górę wyciągał po kamieniach i stromiznach ku wyjściu i napuściłby go prędzej, ażeby go wywlókł na światło słońca, to czy on by nie cierpiał i nie skarżyłby się i nie gniewał, że go wloką, a gdyby na światło wyszedł, to miałby oczy pełne blasku i nie mógłby widzieć ani jednej z tych rzeczy, o których by mu teraz mówiono, że są prawdziwe?
- No nie - powiada - tak nagle przecież.
- I myślę, że musiałby się przyzwyczaić, gdyby miał widzieć to, co na górze. Naprzód by mu najłatwiej dojrzeć cienie, potem w wodach odbicie ludzi i innych przedmiotów, ciała niebieskie i niebo samo po nocy, łatwiej by mógł oglądać patrząc na światło gwiazd i księżyca, niż po dniu widzieć słońce i światło słoneczne.
- Jakże by nie?
- Dopiero na końcu, myślę, mógłby patrzeć w słońce: nie na jego odbicie w wodach i nie mieć go tam, gdzie ono nie jest u siebie, ale słońce samo w sobie i na swoim miejscu mógłby dojrzeć i mógłby oglądać, jakie ono jest. (Państwo, ks. VII, 514-517)
czwartek, 9 stycznia 2003
Był kiedyś sen o wolności, która przychodzi
o zmierzchu, przychodzi w barwie cienistego lasu
w oddechu pełnym powietrza i w
borówkach zbieranych po majowym deszczu
Woda, biała krew ziemi,
której czystość piją demony
zlatujące się do okien w noc
księżycową i świetą, Duchy
perskie w błękitnych woalkach
pochylone nad stawem polodowcowym
Dźwiękiem wioskowych, surowych
skrzypiec pachną fale zatoki.
słone, ciche rozprawy wiatru z morzem nad kominem.
ciężko żegluje w dół złoty aureus.
okrągłe, niebieskie dachy pobielonych domów,
skrzą się skrzydłami cherubinów
o zmierzchu, przychodzi w barwie cienistego lasu
w oddechu pełnym powietrza i w
borówkach zbieranych po majowym deszczu
Woda, biała krew ziemi,
której czystość piją demony
zlatujące się do okien w noc
księżycową i świetą, Duchy
perskie w błękitnych woalkach
pochylone nad stawem polodowcowym
Dźwiękiem wioskowych, surowych
skrzypiec pachną fale zatoki.
słone, ciche rozprawy wiatru z morzem nad kominem.
ciężko żegluje w dół złoty aureus.
okrągłe, niebieskie dachy pobielonych domów,
skrzą się skrzydłami cherubinów
Subskrybuj:
Posty (Atom)