Lubię wracać do domu.
Warszawa wygląda bardzo sympatycznie z okien samolotu - taka mała; ładnie oświetlone i jeszcze pulsujące wieczornym życiem centrum i nieco senne dzielnice mieszkalne.
Zwrot nad Okęciem i nieprzyjemne uderzenie kół o płytę lotniska. "Witamy na lotnisku imienia Fryderyka Chopina w Warszawie!"
Wszyscy zrywają się do wyjścia, jakby to mogło coś przyspieszyć. Zawsze ktoś gramoli się z podręcznym bagażem w wąskim przejściu.
Celnik beznamiętnie patrzy w paszport i machinalnie odblokowuje bramkę. W czasie odprawy uśmiech na twarzy mają tylko powracający do kraju. Kontrola przy wyjeździe jest zawsze sympatyczniejsza - celnik przynajmniej podniesie leniwy wzrok i spojrzy, czy można się dopatrzeć podobieństwa między paszczą na fotografii w paszporcie a stojącym przed nim nieszczęśnikiem.
Walizki wyjeżdżają z "czarnej dziury". Przez chwilę niepokój - wyjedzie czy nie wyjedzie? W jednym kawałku czy "po przejściach"?
Potem tylko slalom pomiędzy oczekującymi w sali przylotów i walka o taksówkę przed wejściem. Zatrzymujesz samochód i przed nosem ktoś się do niego pakuje - takie scenki można przeżyć, nie tylko zobaczyć w amerykańskich filmach.
Lubię taksówkarzy, którzy potrafią podtrzymać rozmowę. Akurat w wypadku tras na lotnisko i z powrotem jest to całkiem łatwe - opowieść o przyczynie i trasie podróży, pogodzie i ogólnym zmęczeniu skutecznie wypełnia czas.
Ostatnia prosta i taszczenie bagaży po schodach. Stres, czy jeszcze pamiętam kod otwierający drzwi klatki. Poszukiwanie kluczy, które nieużywane wylądowały na samym dnie torebki.
No i wreszcie... W kurtce i butach siadam w przedpokoju. WRÓCIŁAM. Jestem w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz