Nie wystarczą życzenia wszystkiego najlepszego, wszelkiej pomyślności, aby rodzicom dzieci się dobrze chowały i aby dzieci miały bogatych rodziców. Nie wystarczy stół wigilijny z siankiem i białym obrusem, ani łamanie się opłatkiem, nie wystarczy nawet choinka i kolędy.
Nieustannie drąży nas przeświadczenie, że to jeszcze nie to, że to wszystko kryje jakąś rzeczywistość, która jest tak realna, jak opłatek łamany w wigilię, ale z drugiej strony nieuchwytna jak wspomnienie. Powstaje niepokój, że może przejść obok nas, że staniemy się ubożsi nie zetknąwszy się z nią...
wtorek, 24 grudnia 2002
sobota, 21 grudnia 2002
zapiski na skrawkach papieru
w kieszeni znalazłam zmiętą kartkę
kiedyś nabazgrałam
miłość potrzebuje słów aby się rozwijać
kiedyś nabazgrałam
miłość potrzebuje słów aby się rozwijać
i jeszcze jedno chcę ci powiedzieć
Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie, ile w tobie pozostało jeszcze z dziecka. Czy potrafisz cieszyć się drobiazgami: że słońce zaświeciło, że nowy dom zbudowali, że ktoś był dla kogoś uprzejmy?
Bo tylko wtedy dostrzeżesz dobro w drugim człowieku.
Bo tylko wtedy będziesz potrafił przeżyć zachwyt, bez którego nie ma miłości.
Bo tylko wtedy dostrzeżesz dobro w drugim człowieku.
Bo tylko wtedy będziesz potrafił przeżyć zachwyt, bez którego nie ma miłości.
bądź...
Bądź rzeką. Nie staraj się być pomnikiem. Nie gromadź swoich pomysłów, wynalazków, gestów, które się sprawdziły, o których przekonałeś się, że ci odpowiadają, które znalazły oddźwięk w twoim otoczeniu. Nie gromadź nawet swoich postaw i ocen.
Bądź rzeką. To trudniej. Łatwiej wyciągać ze swego skarbca gotowe uśmiechy, zwroty, odpowiedzi, tezy, pewniki. Ale wtedy nawet nie spostrzeżesz, jak staniesz się martwym pniem.
Bądź rzeką. To trudniej. To prawie niebezpieczne. Strach przed tym, że ci nie przyjdzie na czas odpowiedź, rozwiązanie, pomysł, że tak w ciemno trzeba iść, zawsze od początku, szukać. To trudniej, ale tylko wtedy jesteś człowiekiem, gałęzią, która się zieleni, a nie martwym czarnym pniem.
Bądź rzeką. To trudniej. Łatwiej wyciągać ze swego skarbca gotowe uśmiechy, zwroty, odpowiedzi, tezy, pewniki. Ale wtedy nawet nie spostrzeżesz, jak staniesz się martwym pniem.
Bądź rzeką. To trudniej. To prawie niebezpieczne. Strach przed tym, że ci nie przyjdzie na czas odpowiedź, rozwiązanie, pomysł, że tak w ciemno trzeba iść, zawsze od początku, szukać. To trudniej, ale tylko wtedy jesteś człowiekiem, gałęzią, która się zieleni, a nie martwym czarnym pniem.
piątek, 20 grudnia 2002
Podszedł do mnie pewien specjalista od spojrzeń i zapytał po co się tak zapłakuję. Co miałam mu odpowiedzieć? Że mnie zabolało? Zwyczajnie: zamyśliłam się, zasmuciłam i zapragnęłam się dopłakać do pełna. Odpatrzeć wszystkie zakodowane obrazki, zdjęcia spamiętane w niejednym czasie. To był ich czas. Moje godziny poszły wtedy i wmurowane w tablicę kreśliły napisy na potem. I zabałam się, że to już zaniedługo. Włożyłam rękę w twoją ziemię i wyczułam zaczątek niedoszłego jeszcze nowego. Nowe litery...
Duszno mi się zrobiło, więc pozwoliłam wyjść myślom przed. I się tak stało. A ten ów specjalista niedomówił mi i nie dowiedziałam się po co pytał. Zapytał.
A za chwilkę zajadałam się ogórkami zielonymi, niedokwaszonymi jeszcze wierszami i znowu w zadumę zapadłam. Ale tym razem obśmiałam się i przyjęłam nawet pewną rolę społeczną: Zajadacza. I tak mi się miło zrobiło, rozkosznie niemalże, żem zapomniała o tej ramie od obrazu co w niemoim pokoju wisiała. A chciałam ją sobie zapamiętać. I nie zdążyłam, bo poczułam powrót czasu zmęczonego i słońca zgaśniętego, które też chyba nie zdążyło, bo księżyc już wtrynił swe opasłe cielsko. Zahaczyli się.
W tej ramie bym chętnie ich zamknęła. Oprawiła. Ale nie mogłam już wrócić... tak jakby wiatr wyrwał mi wszystkie myśli z fotografiami. Zasnęłam i chyba się niedopłakałam. Niedoczytałam. Niedotęskniłam. Ale teraz tak można. Teraz podobno wszystko można...
Duszno mi się zrobiło, więc pozwoliłam wyjść myślom przed. I się tak stało. A ten ów specjalista niedomówił mi i nie dowiedziałam się po co pytał. Zapytał.
A za chwilkę zajadałam się ogórkami zielonymi, niedokwaszonymi jeszcze wierszami i znowu w zadumę zapadłam. Ale tym razem obśmiałam się i przyjęłam nawet pewną rolę społeczną: Zajadacza. I tak mi się miło zrobiło, rozkosznie niemalże, żem zapomniała o tej ramie od obrazu co w niemoim pokoju wisiała. A chciałam ją sobie zapamiętać. I nie zdążyłam, bo poczułam powrót czasu zmęczonego i słońca zgaśniętego, które też chyba nie zdążyło, bo księżyc już wtrynił swe opasłe cielsko. Zahaczyli się.
W tej ramie bym chętnie ich zamknęła. Oprawiła. Ale nie mogłam już wrócić... tak jakby wiatr wyrwał mi wszystkie myśli z fotografiami. Zasnęłam i chyba się niedopłakałam. Niedoczytałam. Niedotęskniłam. Ale teraz tak można. Teraz podobno wszystko można...
Poszukuję swoich myśli. Lazurowych doskonałości o niebanalnych kształtach.
Jak ziarna piasku rozchodzą się po obłokach, usypują w stożki, tworzą intymność, zagubioną przystań niewidoczną dla moich zmęczonych oczu. Nie potrafię odzyskać utraconych kwiatów i pocałunków, zasuszonych nadziei, świata ciepłych wzruszeń. Zgubiłam nie tylko wiarę, ale i młodość, dziewczęcą niewinność. Strach przed grzechem wypłowiał i pokrył się pleśnią.
Przyprawiają mi różne twarze; zakładam maski. Jestem śmieszna; smutna.
A przecież mnie nie ma. Nie ma mojej nienawiści ani miłości. Nie ma moich włosów.
Siedzę pod gilotyną wspomnień i nie patrzę nawet czy opadnie.
Poszukuję swoich myśli.
Już piasek sypie się z nieba...
Jak ziarna piasku rozchodzą się po obłokach, usypują w stożki, tworzą intymność, zagubioną przystań niewidoczną dla moich zmęczonych oczu. Nie potrafię odzyskać utraconych kwiatów i pocałunków, zasuszonych nadziei, świata ciepłych wzruszeń. Zgubiłam nie tylko wiarę, ale i młodość, dziewczęcą niewinność. Strach przed grzechem wypłowiał i pokrył się pleśnią.
Przyprawiają mi różne twarze; zakładam maski. Jestem śmieszna; smutna.
A przecież mnie nie ma. Nie ma mojej nienawiści ani miłości. Nie ma moich włosów.
Siedzę pod gilotyną wspomnień i nie patrzę nawet czy opadnie.
Poszukuję swoich myśli.
Już piasek sypie się z nieba...
środa, 4 grudnia 2002
A oto moja tajemnica:
Mówię to z taka szczerością, na jaką już nigdy pewnie się nie zdobędę, więc mam nadzieję, że usłyszysz to gdzieś, gdzie panuje cisza. Moja tajemnica polega na tym, że potrzebuję Boga - że jestem chora i że dłużej sama już nie potrafię. Potrzebuję Boga, by pomógł mi dawać, bo czasem wydaje mi się, że tego nie umiem; by pomógł mi być dobrą, bo czasem wydaje mi się, że nie jestem już zdolna do dobroci; i by pomógł mi kochać, skoro sama tego też już nie umiem.
Mówię to z taka szczerością, na jaką już nigdy pewnie się nie zdobędę, więc mam nadzieję, że usłyszysz to gdzieś, gdzie panuje cisza. Moja tajemnica polega na tym, że potrzebuję Boga - że jestem chora i że dłużej sama już nie potrafię. Potrzebuję Boga, by pomógł mi dawać, bo czasem wydaje mi się, że tego nie umiem; by pomógł mi być dobrą, bo czasem wydaje mi się, że nie jestem już zdolna do dobroci; i by pomógł mi kochać, skoro sama tego też już nie umiem.
niedziela, 1 grudnia 2002
My gift is my song
And this one's for you
And you can tell everybody
That this is your song
It maybe quite simple
But now that it's done
Hope you don't mind
I hope you don't mind
That I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
Sat on the roof
And I kicked off the moss
Well some of the verses well
They got me quite cross
But the sun's been kind
While I wrote this song
It's for people like you that
Keep it turned on
So excuse me for forgetting
But these things I do
You see I've forgotten
If they're green or they're blue
Anyway the thing is well I really mean
Yours are the sweetest eyes I've ever seen
And you can tell everybody
This is your song
It may be quite simple
But now that it's done
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
And this one's for you
And you can tell everybody
That this is your song
It maybe quite simple
But now that it's done
Hope you don't mind
I hope you don't mind
That I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
Sat on the roof
And I kicked off the moss
Well some of the verses well
They got me quite cross
But the sun's been kind
While I wrote this song
It's for people like you that
Keep it turned on
So excuse me for forgetting
But these things I do
You see I've forgotten
If they're green or they're blue
Anyway the thing is well I really mean
Yours are the sweetest eyes I've ever seen
And you can tell everybody
This is your song
It may be quite simple
But now that it's done
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
I hope you don't mind
I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is now you're in the world
I follow the night
Can't stand the light
When will I begin
To live again?
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
What more could your Love do for me?
When will Love be through with me?
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Fly, fly away
Can't stand the light
When will I begin
To live again?
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
What more could your Love do for me?
When will Love be through with me?
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Leave all this to yesterday
Why live life from dream to dream?
And dread the day when dreaming ends
One day I'll fly away
Fly, fly away
Never knew I could feel like this
Like I've never seen the sky before
I want to vanish inside your kiss
Every day i'm loving you more than this
Listen to my heart, can you hear it sings
Telling me to give you everything
Seasons may change, winter to spring
But I love you until the end of time
Come what may
Come what may
I will love you until my dying day
Suddenly the world seems such a perfect place
Suddenly it moves with such a perfect grace
Suddenly my life doesn't seem such a waste
It all revolves around you
And there's no mountain too high
No river too wide
Sing out this song I'll be there by your side
Storm clouds may gather
And stars may collide
But I love you until the end of time
Oh, come what may, come what may
I will love you, I will love you
Suddenly the world seems such a perfect place
Like I've never seen the sky before
I want to vanish inside your kiss
Every day i'm loving you more than this
Listen to my heart, can you hear it sings
Telling me to give you everything
Seasons may change, winter to spring
But I love you until the end of time
Come what may
Come what may
I will love you until my dying day
Suddenly the world seems such a perfect place
Suddenly it moves with such a perfect grace
Suddenly my life doesn't seem such a waste
It all revolves around you
And there's no mountain too high
No river too wide
Sing out this song I'll be there by your side
Storm clouds may gather
And stars may collide
But I love you until the end of time
Oh, come what may, come what may
I will love you, I will love you
Suddenly the world seems such a perfect place
Subskrybuj:
Posty (Atom)